Dziś moja koleżanka Agata napisała na fejsbuku „chciałabym raz w tygodniu pracować w jakiejś fajnej kawiarni, żeby móc rozmawiać z ludźmi, napisać książkę i pojechać jeszcze raz do stanów”. Ja też wiem co bym chciała, więc szybciorem skomentowałam „a ja chciałabym pisać posty z Bali lub Gold Coast w Australii. Przez pół roku żyć jednym z tych miejsc”. I było mi fajnie, bo wyobraziłam sobie jak jeżdżę po świecie i gormadze inspiracje, poznaję ciekawych ludzi i pakuję wszystko przez łącza prosto do Waszych serc. A potem zrobiło mi się smutno, bo ósmy rok siedze w Krakowie, szósty rok pracuję jako projektantka ubioru kiedy w tym samym czasie…
Moi znajomi szukają siebie w Londynie, Nowym Jorku, moja siostra była na londyńskim Fashion Weeku, kolega ze starej pracy pojechał w delegację do Turcji, w którą ja chciałam pojechać, ale nigdy nikt mnie nie wysłał, znajomi którzy emigrowali, nawet jeśli były miękkie fiutki z angielskiego nagle mówią z cudownym brytyjskim akcentem, a ja już ledwo sklecam zdania. I w ogóle raczej nie będę siedzieć pół roku na Bali ani uprawiać jogi na Złotym Wybrzeżu w Australii. W ogóle przegrałam życie bo mam dwadzieścia osiem lat i nie piszę tak bardzo dobrze, celnie i zajebiście jak bym chciała, rosną mi zęby mądrości i jeszcze bardziej krzywią to, co już mam krzywe no i w ogóle buuuu.
Znasz to? Przewijasz te cudne obrazki na instagramie, te piękne śniadania, czyste dzieci, nie zostawiające sierści psy, te romantyczne niespodzianki, dizajnerskie wnętrza, podróże, kursy i sukcesy ludzi, którzy nie są przecież celebrytami i masz takie „WTF? jestem najwyraźniej jakąś nieudaną wersją czegoś. Zrobili mnie na próbę i zapomnieli zabić”. Zwłaszcza jeśli to nie są zgrabne blondynki z Californi, tylko Twoje znajome. Miałyście więc podobny start i co? Przegrałaś życie. Teraz już naprawdę nienawidzisz siebie i ich, ich i siebie, nie wiesz kogo bardziej, chciałabyś złożyć gdzieś zażalenie, powiedzieć komuś, że to kurewsko nie fair, ale jesteś dorosła i za bardzo nie ma komu. Reklamacji nie uwzględnia się.
I tu wracamy do odwiecznego „nie porównuj się”. A już zwłaszcza podkładasz sobie mega wypasioną świnię, kiedy porównujesz swój backstage z tym co inni pokazują jako SHOW. No bo przecież Kasia Tusk nie wstawia fot swojej upieprzonej podłogi, blogerki modowe problemów skórnych, influencerzy nie chwalą się swoimi złamanymi sercami lub też tym, że czasem jak są zestresowani to im nie staje, albo że podróżują tak dużo i przychodzi im to tak łatwo (sponsorowane posty hello!) że wszystkie miejsca są do siebie podobne i w sumie szału nie robi, dupy nie urywa. I kiedy oni zasmarkani, ze złamanym sercem lub jet lagiem surfują po necie, mogą spojrzeć na Twoje życie i pomyśleć to samo. Bo nie widzą jak właśnie siedzisz przed komputerem w dresie i rozpaczasz. Widzą człowieka, który ma udane życie rodzinne, czas żeby poczytać i cudowną rutynę dnia codziennego albo co tam jeszcze masz.
A moja kumpela Toni, która pochodzi z jakiejś Surf Village (za co dałabym się pokroić, za fale, za Surferów i za słońce) nie lubi Warszawy bo „jest zbyt podobna do LA” a Kraków jawi jej się jakąś ziemią obiecaną, no bo „shoty za 4zł i co weekend możesz być gdzieś indziej, Chorwacja, Paryż, Londyn, Berlin, Budapeszt, Zurych! W USA możesz sobie co najwyżej pojechać do Vegas zobaczyć kopię piramid i wieży Eiffla”. Z tej perspektywy wygląda to nieco inaczej. Bo przecież ja jestem pewna, że ludzie w Californi nigdy się nie nudzą, nie chorują i nie chodzą na zakupy spożywcze (co autorka tego tekstu musi zaraz zrobić) ani nie sprzątają swoich zasyfionych mieszkań (co już szczęśliwie uczyniła).
Piszę do Sary, mojej przyjaciółki, „Sara prosze wyłącz mi głowę, bo ledwo otworzyłam oko, wewnętrzny krytyk mnie miażdży i ruga mnie z góry na dół bo wszyscy podróżują, zarabiają kupę kasy, mają najlepsze związki świata, zero stresu i w ogóle ekstra i tylko ja jestem takim frajerem”. Sara wymienia listę moich bliższych i dalszych znajomych. Co robią na emigracji? Kelnerują. Czy są w naprawdę szczęśliwych związkach? Jedni bardziej, inni mniej. Czy mają kasę? Tak, wzięli kredyt konsumencki. I powoli trzeźwieję, a mój krytyk wewnętrzny skwierczy i kurczy się pod naporem tych rzeczowych argumentów.
W Krakowie świeci słońce. Ja i moja amerykańska przyjaciółka oraz nowo poznane dziewczyny idziemy jeździć na wrotkach, a potem na najbardziej wypasiony ramen w okolicy. A wieczorem będę rozmawiać z moją siostrą, kelnerką i makijażystką z Londynu. Potrzebuję jej zdania do artykułu, który piszę do jednej z gazet (i módlcie się, żeby go opublikowali!). Życie jest dobre. Twoje też. Co dziś robisz?
P.S Chcę Wam pokazać moje internetowe odkrycie sezonu. Przypakowany koleś ze streetową stylówką opowiada o rozwoju osobistym, miłości i różnych innych dziwach. Nie wygląda jakby przytulał drzewa, nie jest nawiedzony. Kupuję go w ciemno. Jest nas więcej!
22 komentarze
Jak to mówią jest prawda, półprawda i gówno prawda 😉 a zazwyczaj jest tak że Ci wszyscy ludzie wypisują cuda na kiju a okazuje się zupełnie co innego 😉
Np. właśnie za granicą, prawda – pracują w makdonaldzie 😉 mają kredyt którego nie spłacą nawet po śmierci i sypiącego się grata. A mówią że żyją jak kardasziany 😉 Nie wszyscy oczywiście ale większość niestety, zresztą jak mówisz robię karierę za granicą a wykształcenie zerowe lub mierne plus ja spik engisz perfekcjon no to takie rezultaty 😉
Dzieki Blum!
Chyba każdego z nas dopada krytykant i porównywacz..wtedy trzea sobie przypomieć co się ma fajnego i że tak naprawdę możemy wszytsko!
Udanego weekendu.
Pozdrawiam ze słonecznego Podkarpacia!
Ja dzisiaj współprowadziłam warsztaty z mało znanego w Polsce tańca. Zrugałam siebie w duchu bo ze zdeklarowanych na fb osób przyszła tylko połowa, zestresowałam się i nie byłam tak pewna siebie jak bym chciała. Ogólnie w moim wyobrażeniu była to porażka. Przeczytałam Twój tekst i moje patrzenie na sprawe zmieniło się o 180 stopni. Coś zrobiłam zamiast siedzieć i zazdrościć innym. I nieskromnie powiem, że jestem z siebie dumna, że zrobiłam pierwszy krok do życia z pasją. Dziękuję Blimsien!
social media zjadają życie! Człowiek ogranicza bycie w necie i nagle się okazuje, że ma kupę czasu na czytanie książek 😉
A właśnie, często prawda jest taka, że zagranicą ludzie zarabiają z pozoru więcej i stać ich na więcej, nawet za najniższą krajową, mam znajomych w Irlandii Północnej, Anglii i Belgii i ….ich praca wcaaaale ciekawa nie jest, wręcz można bardzo łatwo popaść w depresję. Zresztą pracowałam w dwóch z tych państw po 2 miesiące i wcale aż tak kolorowo nie było, a zanim tam pojechałam myślałam, że rzeczywistość jest zupełnie inna, lepsza.
A tak po za tym, np Ty Blum, może chciałabyś robić coś innego, być trochę jak jacyś Twoi znajomi, albo inni ludzie, którzy Cię inspirują, a tymczasem…właśnie o Tobie ktoś może myśleć to samo, że chciałby być taki jak Ty, wyglądać jak Ty, albo robić to co Ty. 🙂 To całe porównywanie ma swoje plusy, może takie, żeby dążyć do czegoś „więcej” i „lepiej”, łapać inspiracje właśnie, tylko, że chyba powinnyśmy ogólnie porównywać się tylko do siebie samych, bo ludzie zawsze będą różni.
A ja np. tak sobie czasem patrzę wstecz, i widzę, że całe moje życie wygląda sporo lepiej, choć baaardzo często czuję się gorsza od innych, ale przecież można zawsze coś zmienić, i nawet bez spiny, tak myślę. 🙂
Ja mieszkam w UK. Od 2 lat. Nie w Londynie. Mam dobra pracę, Nie w maku, w biurze. Jestem w związku z jednym facetem od 4 lat. Mam dwa koty, sphynxy. Zaczęłam studia. Stać mnie na wakacje min. 2 razy w roku, na nowy ciuch raz w tygodniu. Mam 21 lat. Niedługo kupuje dom. Tutaj w UK, moze i na kredyt, ale rata i tak wychodzi taniej niz czynsz. Czy jestem szczęśliwa ? Nie.
Zycie tutaj inaczej wyglada. Nie ma znajomych, koleżanek, przyjaciółek. Nie ma siedzenia na murkach czy krawężnikach. Nie ma życia towarzyskiego. Co z tego ze piatek wieczór pójdziesz do pubu kupisz śmiesznie drogie piwo i popatrzysz na twoje równolatki które ledwo trzymają sie na nogach. Tutaj nie wyjdziesz na wieś, nie spotkasz kogos z okolicy, nie kupisz w sklepie u pani Reni paczki chipsów i fajek i nie siadziesz na ławce na szkolnym boisku.
Tylko nine to five just to stay alive.
W klimacie:
https://www.youtube.com/watch?v=QxVZYiJKl1Y
Ja dziś przekopałam ogród cioci, która od lat zajmuje się chorym tatą i jest sama i jej życie to zdecydowanie nie dimonds. A jej główna prośba do boga/góry/czegokolwiek to: daj siłę. Nie zmień, ulepsz, popraw. Daj siłę, that’s all. I grzebanie w ziemi, brudne paznokcie, zdarte kolana i usyfione spodnie zdecydowanie nie wyglądają jak poszukiwania jesieni w stylu Kasi Tusk. 😉
jk
Porównywanie się ssie 🙂 na blogu mam kilka pytań do Ciebie
Rzeczowe argumenty- tak, to ratunek na moje „doły”, porównywanie się. Ok, mam 'tylko’ 20 lat- ale przecież X1, X2, X3- oni już w tym wieku COŚ OSIĄGNĘLI, to dlaczego nie ja? Wciąż pracuję nad i uczę się jak porównywać się do siebie sprzed roku, 2, 3. Nie do modelki/blogerki i jej dreamy world.
Ale wiesz Blum, co dla mnie jest najtrudniejsze? Kiedy czyjeś życie nie jest tylko sztucznym wytworem internetu. Mam koleżankę- 175 cm wzrostu i figura modelki. Piękne blond włosy, piekna twarz, wcale nieprzeciętna. Dziewczyna jest przemiła, inteligentna, zna się na filmie/muzyce itd. Silna i świadoma siebie. Właśnie przeprowadziła się do Londynu- nie mieszka w syfie, tylko u znajomych znajomych w świetnym mieszkaniu. Gdzie jest jej „zła strona”? Jasne, też pierze brudne ciuchy i prowadzi nudne small talki. Ale to wzbudza we mnie zazdrość- nie żadna gwiazda, a moja znajoma. do której nie potrafię się przestać porównywać. Zazdrość- obrzydliwa sprawa, masz jakieś na nią rady? Pozdrowienia!
Racja! Ale czasem tak łatwo o tym zapomnieć ;/
Dobrze od czasu do czasu przeczytać taki tekst i przypomnieć sobie, że nie warto się porównywać.
W takich chwilach dobrze też obejrzeć SWÓJ Instagram – przecież wasze zdjęcia, nawet jeśli jest ich mniej, to pokazują takie piękne życie jak wszystkich tych niesamowitych osób z internetu do których się porównujecie! 😀
Socjalmedia mogą też cudownie inspirować, a nie wzbudzać zazdrość – tylko trzeba być do tego pozytywnie nastawionym 🙂
Pozdrawiam–
a ja właśnie nauczyłam się tą zazdrość wykorzystywać konstruktywnie, równać do góry, a nie mieć pretensji do całego świata, że mi nie wyszło. myślę sobie „skoro im się udało, może się udać i mnie, jeśli tylko sobie na to zapracuję”, bo przecież inni też nie dostają niczego za darmo i na piękne oczy. praktykuję też wdzięczność za to, jakie życie mam, choć jest ono dość zwyczajne, i w sumie często nagle uderza mnie myśl „jestem szczęśliwa, lubię swoje życie”. polecam taki styl 🙂
uwielbiam Cię, tyle!
Awww, cudny tekst na zakończenie mojego mizernego weekendu. Dzięki kochana, mój poniedziałek będzie znacznie lepszy! 😉
Często mi się wydaje, że tylko ja miewam myśli, w których stawiam siebie poniżej. W których tylko innym się udaje, wszystko przychodzi im łatwo, ich wybory są zawsze celne, mają robotę która lubią, więcej pieniędzy i mniej wątpliwości.
I w tym wszystkim czytam Twój tekst i unoszę brwi. Ale po chwili myślę o tym, jak wyglądałyby fotograficzne migawki z mojego życia, gdybym je gdzieś umieszczała: siatka pięknych warzyw kupionych w drodze do domu po długim dniu w pracy, bezchmurne zaćmienie księżyca, jesienne drzewa w ciepłym krakowskim słońcu, pewnie jakieś selfie z siostrą przy kieliszku wina, weekendowe danie ugotowane z kimś, kogo kocham, uszyta własnoręcznie rzecz… Życie idealne, prawda? Wszystko jest chyba kwestią kadrowania.
Fajnie, że zrobiłaś taki wpis.
Blum, trafiłaś w sedno. Jak i w środek myśli, które ostatnimi czasy bardzo mnie męczą. Myślę, że jeszcze półtorej roku temu nie zamęczałam się tak tym jak super jest życie tej a tej blogerki, bo byłam jeszcze beztroską nastką konczącą liceum, chodzącą na imprezy ze znajomymi, co tydzien na lumpy, grającą jammy ze swoim ukochanym bandem. Teraz, po półtorej roku, harując z chłopakiem na obczyźnie na swój własny interes, na dodatek wyglądającej jak Polska w krzywym zwierciadle – Słowacji, przeglądając co dzien instagram, blogi itd, porównuję się niestety do tych piękności z zawsze zrobionymi paznokciami, z rozpromienionymi twarzami, świeżymi bułeczkami na śniadanie (od których nie rosną im tyłki!), albo nawet z rówieśnikami korzystającymi z ostatnich lat młodości na studiach i przyznaję, że TAK, social media mogą zepsuć życie.
Ale myślę, że najbardziej mogą je zepsuć w tych najgorszych chwilach życia, kiedy czujemy się brzydkie i słabe i podszepty diabelskie w naszej głowie każą nam się dobijać właśnie w taki oto sposób.
Ogólnie to jakoś dzięki Twojemu blogowi to wszystko sobie powoli uświadamiam, albo inaczej, wybudzam znów w sobie tą świadomość i powiem Ci, że na prawdę jest lepiej, jakby Twoje słowa ładowały od środka, budziły tę siłę kobiecą do działania… i w tych moich chwilach słabości
dziękuję Ci za to 🙂
Blum, to niesamowite, jak trafiasz w punkt. Jak się utożsamiam z bohaterką Twoich tekstów.
Dajesz tak dużo siły i przywołujesz uśmiech, a do tego masz rację i przypominasz, co ważne, dzięki!
Wszystkim marzy się wyjechac jak najszybciej, ale ja własnie wróciłam z 3 miesięcy poza krajem i powiem jedno- w domu najlepiej 🙂
Moje zycie stalo sie bardziej moje odkad przestalam byc aktywna/pasywna na fejsie i tym podobnych. Przestalam sie porownywac, zaczelam bardziej kochac to co moje. I przede wszystkim zyskalam duzo czasu. Mindfulness, bycie tu i teraz itd… 🙂
W punkt :). Jak przedmówczynie, tak i ja gorąco polecam korzystanie z social media z głową i ograniczeniem. Nie tylko zyskujesz czas, który możesz wykorzystać na fajniejsze aktywności niż skolowanie w zombie-style, ale także osadzasz się mocniej w realnym świecie. Może moja kawa nie wygląda tak pięknie codziennie, ale pachnie i smakuje cudownie, bo jest moja 🙂
Myślę, że nikt nie jest na tyle zakompleksiony żeby ciągle przejmować się internetowym życiem innych, ale jak mamy słabszy dzień łatwo sobie dowalić i uznać, że wszyscy wygrali i tylko my przegraliśmy 😉 niekoniecznie to oznacza, że jutro nadal będziemy chcieli zmienić swoje życie i jego cały kierunek. Czasem to po prostu zły dzień, który umożliwia „wewnętrznemu krytykowi” trolling w naszych umysłach 😉
Hej Blum,
od dwóch miesięcy nie jestem posiadaczką facebooka, na którym udzielałam się dość reguralnie, dzieląc się a to swoim oburzeniem, a to muzyką, szeroko pojętą sztuką i zdrowym stylem życia, jednocześnie wierząc , że na tle całego fejsbukowego pierdolnika mój ekshibicjonizm się wyróżni, ktoś dzięki mnie coś zyska. Niestety za tym wszystkim kryło się również ciągłe przewijanie tablicy w poszukiwaniu czegoś wartościowego, co kradło mój cenny czas. Oczywiście inne schizy typu porównywanie się ciągle do tych samych osób, które oczami facebooka są tylko szczęśliwe i wiecznie w podróży i z kupą szmalu, też miały miejsce, a czasem tak bardzo mnie dołowały, że myśli o nich wkradały się do mojego niekomputerowego życia. Jakaś paranoja.Usunęłam konto z obawami, że tyle tracę (wydarzenia, fanpage), ale zrobiłam to nawet na przekór sobie. Pierwszy tydzień był masakryczny, odruch 'wejścia na fejsa’ świadomie trzeba było zastępować czym innym.
Miesiąc mija a ja wiem, że nic nie straciłam, a zyskałam świeżość głowy, która niezapchana masą bzdet, myśli bystrzej i radośniej. Wszystkie ważne dla mnie strony dodałam do zakładek (tak jak Twojego bloga) i odwiedzam w wolnej chwili.
Co do smutków, które powielają pewne schematy, to wierzę, że odkopując czasem te doły ludzie uświadamiają sobie, jakie to głupie i w końcu dół zalewają gipsem 😛 Wierzę w mądrość ludzi i w hasło 'Jesteś głupi, to giń’ 🙂 Pozdrawiam z niedzielnego wyrka!
Daria