KOMFORTZONEWszyscy zdają się trąbić „opuść strefę swojego komfortu!”. Nawet ja w TYM wpisie zachęcałam Was jak najmocniej do porzucenia znanego i wygodnego miejsca, na rzecz ruszenia w nieznane i zbierania doświadczeń. A dziś, ta sama ja, chcę Was zachęcić do wybudowania sobie fortecy komfortu i pozostania w niej jak najdłużej. I zapewniam, że nie zgłupiałam jakoś specjalnie.

O ile nadal trzymam się stwierdzenia, że nie należy w życiu kurczowo trzymać się sytuacji, które są dla nas bezpieczne, ale niekorzystne, hamujące nasz potencjał, o tyle sądzę, że są miejsca w naszym życiu gdzie komfort to podstawa. Zachęcam Was do stworzenia sobie takich sytuacji i miejsc i rozkoszowaniu się nimi możliwie jak najdłużej, z czasem wprowadzając kolejne, nieodzowne modyfikacje.

Po co nam komfort? Komfort to baza. Przestrzeń do wychodzenia ze strefy komfortu w innych obszarach. Komfort to niezbędne wręcz poczucie bezpieczeństwa. Komfort to także oszczędność zasobów, czasu i pieniędzy. Nie ma potrzeby bagatelizować jego roli i sprowadzać życie do surwiwalu. Kiedy się nad tym zastanowiłam, jako pierwsze strefy komfortu, do głowy wpadły mi:

CIAŁO

Dobrze jest czuć się we własnym ciele… dobrze. Ciało nie musi być piękne, jędrne i młode, po to żebyśmy mogły się w nim rozgościć. Powinno jednak być zdrowe. Warto o nie zadbać tak, żeby nas nie męczyło swoją obecnością. Fajnie gdyby skóra była czysta i dobrze nawilżona, stawy pracowały bez zarzutu, kręgi nie były pościskane, włosy naelektryzowane, pięty suche. Dobrze żeby ciało było wspaniale odżywione i nawilżone od wewnątrz. Żadnego kaszlu palacza, żadnych przewlekłych chorób, żadnych haczących skórek. Nie musi być wymalowane, ufryzowane i upiększone, co często w Polsce nazywamy „dbaniem o siebie”. Ważne żeby nie ograniczało Cię w życiu, w Twoich celach, w rozkoszowaniu się światem.

W TYM CELU: dbamy o ciało, utrzymujemy je w zdrowiu, gimnastykujemy, dobrze karmimy i porzucamy używki. Regenerujemy je, nie przepracowujemy się, nie głodzimy, nie ćwiczymy ponad miarę, nie prowadzimy siedzącego trybu życia.

DOM

Ciągle marzę o moim perfekcyjnym mieszkaniu i wierzę gorąco, że będę takie kiedyś mieć. W obecnym, wynajmowanym, robię naprawdę wszystko co się da, żeby usprawnić jego funkcjonowanie. Dom jest jak port. Lubię kiedy w życiu dużo się dzieje,lubię wyzwania, podróże, sport. Lubię dużo bodźców, ale zawsze wracam do domu. Nie jestem jedną z tych osób, których dom jest wszędzie tam, gdzie one są. Moje mieszkanie jest dla mnie jak moje łóżko. Wracam tu i jakbym podłączała się do zasilania. Ładuję tu baterie więc ma być cicho, zielono, pościel ma być świeża. Każdy ma inne potrzeby, ja lubię kadzidła i świece, świeże kwiaty, minimum produktów w lodówce i szafkach, ale za to najlepszej jakości. To samo staram się wprowadzić w innych miejscach mieszkania. Takie same ręczniki, kompletny zestaw sztućców, filiżanki bez obtłuczonych krawędzi. Ponieważ nie jest ono moje, nie mam do końca wpływu na ściany, podłogi, okna i tak dalej. W wymarzonym mieszkaniu zwracałabym wielką uwagę na organizację i funkcjonalność. Jestem totalną bałaganiarą więc lubię kiedy wszystko ma swoje miejsce. Haczyk na klucze, torba na jednorazówki, skrzynka na butelki do segregacji itp. Jestem też przekonana, że we własnym domu zwracałabym uwagę na to, czy jest on funkcjonalny. Wysokość blatu, łatwy dostęp do szafek i szuflad,mało „durnostojek”, powierzchnie, które łatwo utrzymać w czystości i brak zakamarków ponieważ nie mam czasu i bardzo nie lubię sprzątania.

W TYM CELU: eliminuję z mieszkania wszystkie rzeczy, które nie są przeze mnie ukochane i nie są niezbędne. Kupuję rośliny. Staram się nie korzystać z przedmiotów, których nie dałabym swoim gościom „bo nie wypada”. I w ten sposób dziś wyrzuciłam dziurawe prześcieradło, a dwa tygodnie temu pozbyłam się niekompletnej zastawy, sztućców z czasów studenckich itp.

RELACJE

W relacjach również komfort jest bardzo ważny. Są takie związki gdzie czasem atmosfera jest napięta, są ciężkie chwile, trudne czasy. Od razu mówię: teraz nie mam na myśli tych związków. Niektóre relacje są po prostu jak za małe ubrania, które są zmechacone, uplamione i nijak nie pasują do naszego stylu życia, a z jakichś powodów nadal trzymamy je w szafie. Trzeba wiedzieć, że relacje z ludźmi, którzy nam nie sprzyjają, lekceważą nas, nie respektują naszych granic, obgadują za plecami lub nie wnoszą w nasze życie nic dobrego, nie są warte żeby zabierać miejsce innym relacjom, które mogą zaistnieć jeśli zaistnieć jeśli zrobimy dla nich przestrzeń i znajdziemy czas. Nie warto utrzymywać znajomości z wampirami energetycznymi. Moim zdaniem ludzie są KLUCZOWI w naszym życiu. Są równie ważni dla naszego ducha i dobrobytu jak dla naszego ciała jedzenie, które jemy i powietrze jakim oddychamy. Ludzie nas inspirują, porównujemy się do nich, przesiąkamy ich duchem. Zawsze będziesz starał się równać do swoich znajomych, bo staną się oni Twoją normą. Prawdopodobnie uznasz, że normalne jest imprezowanie w wersji „party hard” i życie bez planu w wieku 35 lat, bo takich masz znajomych. Możesz też uznać, że wolna miłość jest normą, że można wychowywać dziecko w trójkącie, że sztuka jest najważniejsza, że oszczędności i emerytura cię nie zajmują. Możesz uznać, że w niedzielę musi być rosół i schabowy, koniecznie u teściowej i po kościele. Możesz też żyć jako wytatuowana żona wytatuowanego męża, a w niedzielę zawsze serwować pieczeń z sejtanu, w tygodniu za to napierać na karierę. I tak dalej i tak dalej. Znajomi kształtują naszego ducha. Albo inaczej, znajomych najlepiej mieć bardzo różnorodnych, by nie zapętlić się jak w wyszukiwarce google, która podpowiada nam niczym inż Mamoniowi, tylko te piosenki, które on już zna. Ale przyjaciół, męża itp dobieraj pod kątem życia, o jakim sam marzysz. Zresztą to dzieje się naturalnie.

W TYM CELU: nie wchodź w relacje, które Cię nie satysfakcjonują. Dobieraj ludzi tak żebyście wzajemnie dodawali sobie sił, podnosili się, inspirowali, szanowali. Żeby przebywanie z nimi stanowiło źródło radości,a  nie niesmaku czy umęczenia. Żyj najbliżej z ludźmi, którzy podzielają Twoje wartości, z którymi Ci po drodze. Komfort w relacjach daje niesamowitą siłę do wychodzenia ze strefy komfortu w innych kwestiach.

SZAFA

Co tu dużo mówić. Elementy, które dobrze na Tobie leżą, oddają Twój styl, są łatwe w praniu, czyszczeniu, przechowywaniu i noszeniu. Wygodne, dopasowane do stylu życia i potrzeb. Ubieranie zajmuje wtedy mało czasu i zostawia sporą przestrzeń na inne rzeczy. To w ogóle można odnieść do stylu. Makijaż, fryzura, pielęgnacja. Wszystko dopasowane tak, że robisz to łatwo, mechanicznie, zajmuje Ci to mało czasu a efekt jest zadowalający.

W TYM CELU: Tworzysz sobie capsule wardrobe. Obserwujesz swoją skórę i wybierasz niezbędne kosmetyki, które służą do Twojego makijażu i pielęgnacji (moja rutyna już wkrótce). Pozbywasz się niepotrzebnych elementów i na przyszłość robisz bardzo przemyślane zakupy.

 

To są moje sposoby gdzie uproszczenie życia zaowocowało mniejszym bałaganem, użeraniem się, lepszym efektem, większą satysfakcją. To pozwala mi być względnie zdrową, wyspaną, zadowoloną z życia, ładuje moje baterie i jest moją bazą, do „egzotycznych wypadów”. Z pewnością gdyby powyższe pożerały bardzo dużo mojej energii i czasu, nie byłoby mi tak łatwo „walczyć” na innych frontach. Staram się uprościć te podstawy, po to żeby gdzie indziej eksperymentować. W ten sposób mam potrzebną regenerację, inspirację i wsparcie, które bardzo sobie cenię.

Macie jeszcze jakieś pomysły gdzie strefa komfortu się sprawdzi?

 

...

13 komentarzy

  1. rudyweb

    Oczywiście!
    Ja bym przede wszystkim zaczęła od GŁOWY. Nie w sensie włosów, wiadomka. Ale takim wewnętrznym ogarnięciu swojego życia i samopoczucia. Ponieważ to w głowie tworzą się pomysły i oceny, zwłaszcza siebie, to jak dla mnie to jest jedną z podstaw strefy komfortu. Mam na myśli trzymanie porządku w głowie – zwłaszcza samooceny i nastawienia – o czym też w sumie nierzadko piszesz. Ale widzę po sobie, że mimo, że inne elementy mogą być ok, a ja sobie wmawiam ciągle, że się czuję jakbym przegrała życie, to tracę dużo energii i nie czuję się zbyt dobrze (i inne strefy komfortu nie pomagają). Swego czasu natomiast, kiedy byłam pewna kim jestem i w głowie poukładane, to nie przeszkadzał mi nawet brak stałego domu i nieokreślone plany na przyszłość.
    Ale nie wiem, u mnie w tym obszarze strefa komfortu to fundament, pewnie każdy ma co innego.

  2. cudowne! pracuję nad swoją strefą komfortu od kilku miesięcy i jest mi coraz lepiej 🙂

  3. Paulina

    Dla mnie strefa komfortu to też CZAS. To już chyba kwestia osobowości, ja akurat bardzo chłonę stres, różnego rodzaju przeciwności i trudności dnia codziennego i gdy w jakiś sposób skumuluje się to we mnie, to potrzebuję weekendu, w domu, a szczególnie dnia, w którym nie muszę wstawać i biec na zajęcia/do pracy. Zaszyć się w swoich rytuałach albo po prostu zapomnieć o obowiązkach, wyruszając w naturę.
    Chodzi o taki… przerywnik? Przestrzeń? Wycięcie kawałka z biegnącego czasu. Coś w ten deseń.

  4. Zgadzam się po części z opisem strefy komfortu jeśli chodzi o grono osób, którymi się otaczamy. Ciocia zawsze powtarzała : kumpluj się tylko z osobami od których się czegoś możesz nauczyć, przy których możesz „potrenować” siebie .
    Miała rację. Im bardziej skomplikowana relacja mi się zdarzała, tym mocniej obserwowałam siebie i poznawałam siebie. Z niektórymi „trudnymi charakterami” wciąż utrzymujemy kontakty.
    Mam też takich znajomych z którymi owszem dzielę pasje/hobby/myśli/wartości, bo doceniam i szanuję to wzajemne napędzanie się i energię, która między nami krąży.

    Jednak nie zgodzę się ze stwierdzeniem, że będę się porównywać do moich znajomych i staną się oni nijako moją normą. Musiałoby to znaczyć, że w różnych życiowych przypadkach, byliby jak ten w wzór w kolorowance, który zastosuję, kiedy nie potrafię bądź nie wiem, jak coś narysować, albo (czarno-widząc) jako wzór wykorzystany podczas kłótni z partnerem czy wspólnym znajomym, by wytknąć mu/jej, że inni to czy tamto potrafią ( bądź właśnie nie potrafią).

    Zgadzam się z rudyweb -jeśli stefa komfortu jest w naszym sercu i naszej głowie, to reszta w dostosowaniu i zharmonizowaniu powinna już pójść gładko 🙂

  5. Przeszkadza mi, również na Twoim blogu, to, jakie naprawdę ten „minimalizm” i „estetyzm” ma konsekwencje – a chodzi po prostu o to, żeby kupić coś ładnego. Wywal, zmień – i kup nowe, tym razem minimalistyczne. Prześcieradło można przecież zszyć, zastawę uzupełnić. Mam wrażenie, że cała ta gierka z minimalizmem jest tylko po to, by ludzie kupowali rzeczy o pewnym looku, i tyle. To dla mnie promocja konsumpcjonizmu w ładniejszych szatach i o szlachetniejszym rysie. Nie rzeczy chamskie promujemy – kolorowe i z dżetami, ale białoszare i z lepszego gatunku; tylko że ciągle ktoś to musiał wyprodukować (w jakich warunkach?), przewieźć, sprzedać. Wydaje mi się, że na blogu było kiedyś więcej krytycznego spojrzenia.
    Pozdrawiam!

  6. Blum

    XYZ – szanuję, ale nadal upieram się, żeby nie być badziewiakiem. Nie ma sensu trzymać w domu niepraktycznych, popsutych czy niefunkcjonalnych rzeczy. Poplamione i zszyte prześcieradło można dać psu do budy, przerobić na szmatę do okna, nie trzeba go od razu przecież wyrzucać, nie o to chodzi. Moje sztućce i talerze zostały wystawione pod blokiem i zniknęły w 5 minut, widocznie ktoś ich potrzebował. Rzecz w tym, żeby traktować siebie z szacunkiem. Mieć mniej, ale lepsze i to nie jest nowa moda, ale może właśnie powrót do starej tradycji, kiedy przedmioty były drogie, ale o wychowaniu i manierach człowieka stanowiło to, że nie był fleją. No więc czemu być fleją we własnych czterech ścianach? Co innego dresik, co innego prześcieradło psu z gardła. Ale to tylko moja opinia! 🙂

  7. Bardzo fajnie to ujęłaś. Ważne, żeby być w miejscu i z osobą, z którą nam dobrze. Wtedy można ryzykować i badań nowe grunty i się na nich sprawdzać. Niektórzy ludzie twierdzą, że burzliwy związek to np. coś bardzo fajnego. Te emocje….
    Ja już doświadczyłam takiego związku i w życiu w tamtym czasie nie mogłabym powiedzieć, że czuje się komfortowo.

  8. Blum

    AniuG – ja podziękuję za emocje w związku. Ja chcę w związku być z kimś, kto chce tych samych rzeczy co ja i sie razem cieszymy nimi. A emocje to moga być, jak te rzeczy nie idą tak jakbyśmy chcieli i naginamy, żeby to zmienić. Ale nie żeby się z kimś szarpać. Oj nie.

  9. anka_em

    Bardzo pozytywny wpis. A już myślałam, że będzie to zaprzeczenie poprzedniego.;)
    zdrowy minimalizm – moje marzenie. O ile w pielęgnacji już to praktycznie osiągnęłam, o tyle w szafie i mieszkaniu mam z tym spore problemy. Ale pracuję nad tym. Pozdrawiam ciepło!

  10. Jestem tu pierwszy raz (trafiłam do Ciebie dzięki Idalii) i tym dojrzałym i mądrym tekstem kupiłaś mnie w całości. Zwykle nie lubię tych polecajkowych postów u żadnego blogera i totalnie je olewam, ale… kurczę, teraz myślę sobie ile świetnych wpisów jak ten mogło mnie ominąć. Kolejna rzecz do korekty, ale hej – grunt, że nie przepadnie już żaden kolejny 🙂 Pozdrawiam serdecznie!

  11. Blum

    Kosmeonautko – bardzo mi miło zapraszam i dziękuję 🙂

  12. Pingback: POPochane!#1 MinZu śpiewa i tańczy wielokulturowo -

Leave a Reply

.