Sztuka. Przyjaciele. Inspirujące rozmowy. Aktywiści. Artyści. Queer. Róż. Rzeka. Muzyka. Fotografia. Ogień. Brokat. Psy. Dzieci. Architektura. Kalifornia. Berlin. Kraków. Co mają wspólnego? Artystyczny dom na Szwedzkiej 8!
Były czasy kiedy wydawało mi się, że w Polsce można żyć tylko jednym obowiązującym modelem 2+1 lub też 1+1 lub 2+2 czyli tradycyjna polska rodzina/para. A mnie interesowały tradycje trochę może bardziej plemienne, domy otwarte, rodziny bardzo wielopokoleniowe i liczne, ale nie generacyjne. Jestem wielką fanką pomysłu, że rodzinę można sobie wybrać i że to może być rodzina duchowa. Takie miejsce i taką kombinację tworzyła grupa, jakże licznych krewnych i znajomych królika przy ulicy Szwedzkiej w Krakowie.
Wchodzę przez furtkę, która skrzypi pod moimi palcami. Wokół pierwsze jesienne liście, ale wieczór jest ciepły. W ogrodzie różowa myśliwska ambona, dawniej dj-ka, ozdobiona lampkami. Wokół ogniska w kręgu siedzą ludzie, sączą piwo, biega pies, mała dziewczynka szepcze tacie na ucho. Tata jest sąsiadem zamieszkującym środkowe piętro kamienicy i przyszedł tu, jak my wszyscy, pożegnać Art house na Szwedzkiej, bo dom właśnie zmienia właściciela. Mieszkańcy domu snują historie o spalonej saunie, o chrapiących muzykach, o gościach i mieszkańcach, którzy przewinęli się przez dom. O obiektach pływających budowanych w ogrodzie z okazji Wodnej Masy Krytycznej. Idea by zamiast mieszkać w drogich, deweloperskich kawalerkach, na które mało kogo stać, zamieszkać w mieszkaniu, grupą osób, która dzieli podobne wartości i ma podobne cele, urodziła się jeszcze w kamienicy na ul. św. Gertrudy, która potem stała się również patronką magicznego domu na Szwedzkiej.
Jedni znajomi mieszkali już w okolicy, bo na Praskiej, Ci którzy właśnie szukali nowego lokum szli do tych pierwszych na posiadówkę i nagle zwrócili uwagę na ten przepiękny dom, gdzie suszarnio-graciarnia ma sufit sklepiony z pięknych łuków, a pokój może mieć piec kaflowy rzeźbiony w miętowe kwiaty lotosu. Ponieważ talenty lokatorów są niepoliczalne, mamy tu zarówno pokój z antresolą zbudowaną z drewnianych belek, zioła i pomidory w ogródku, jak i saunę, w której można zimą wdychać aromatyczne olejki, a potem wybiec na śnieg. Mugole powiedzą Wam, że takie rzeczy się nie dzieją, a jednak właściciel domu wynajął go za bezcen, bo to, że zimą ktoś będzie użytkował ogrzewanie i wodę było mu na rękę.
W międzyczasie dom zasiedlili artyści i aktywiści, wymieniając się twórczymi pomysłami i ideami. O wszystkim tym słuchamy przy ognisku. Mężczyźni z nagimi torsami, ale za to we frakach (a niektórzy nawet uszminkowani) leniwie dzielą się historiami i obsługują bar oraz oprowadzają grupy przybyłych gości po domu. Można obejrzeć zarówno przepiękny i superdziewczyński pokój Valentiny Tanz, jak i etniczny KasiDoroty, która na biurku zostawiła wyszywaną właśnie złotymi niteczkami Matkę Boską. Jest ascetyczny, prawie nagi i wielkości znaczka pocztowego, pokój jak dla mnicha i piękne pokoje pozostałych mieszkańców. Na samej górze domu odbywa się wystawa fotograficzna upamiętniająca ludzi i wydarzenia związane ze Szwedzką 8, a pokój obok odbywa się impreza z djem i wirującymi światłami. Mówimy mieszanką polskiego i angielskiego, bo część gości nie jest z Polski.
Wczesne październikowe powietrze łaskocze mnie w nos, nad Wisłą unosi się lepka mgła. Kruche, złote liście szurają pod nogami. Czuję się jak w dziwnym śnie i jestem wdzięczna, że jednak ci piękni, kolorowi ludzie i ich styl życia nie są wytworem mojej wyobraźni, ale opcją, którą każdy z nas mógłby zorganizować gdyby tylko chciał. Całe pożegnanie trwało aż cztery dni, ja dotarłam jedynie na finalne party przegapiając zajęcia z jogi, lamentacje i wiele innych atrakcji. Kiedy pisałam do Tomka Foltyna, mieszkańca Szwedzkiej i współorganizatora wydarzenia z prośbą o pozwolenie na zdanie Wam relacji na blogu napisał: „Czy mógłbym Cię prosić o wzmiankę o przyszłości tego miejsca? Że gentryfikacja nie musi być czymś złym, jeśli robiona jest z dobrym pomysłem i szacunkiem do historii? Tak będzie w tym wypadku dzięki nowym właścicielom”.
Dom został kupiony przez fantastycznych ludzi, którzy na znak pokoju przekazali w ręce byłych mieszkańców różowego flaminga. Starzy lokatorzy szukają nowych okoliczności dla swojego rozwoju, jedna historia się kończy, inna zaczyna, wszyscy są przepełnieni wdzięcznością. A dom? A dom teraz będzie otoczony lepszą opieką, w tym finansową i będzie sobie trwał w pięknym stanie, zabezpieczony i utrzymany tak, jak to się temu pięknemu budynkowi należy.
Dziękuję za zaproszenie mnie na pożegnalne przyjęcie, a za udostępnienie zdjęć składam podziękowania Klaudynie Schubert.
12 komentarzy
Ooooo matko, jakie piękne! Jak mi czegoś takiego w Poznaniu brakuje! Jeśli dowiesz się o kolejnych takich akcjach, to pisz pisz pisz, ja czekam 🙂
Miałam okazje spedzic wspanialego sylwestra 2015/2016 w tym magicznym domu <3 🙂
Wow, świetnie wiedzieć, że są takie miejsca – jak wiesz o czymś jeszcze to chętnie poczytam. W mieście, w którym teraz mieszkam, przygranicznym Goerlitz, jest podobne miejsce stworzone przez jednego człowieka: http://bohemiancrossings.jimdo.com/camp/artist-house/ 🙂
Katarzyna – ale bosko!
Byłaś kiedyś na Dietla 44? Przed remontem?
W jednym z mieszkań urządzano „milongę”. Milonga to impreza, na której tańczy się tango argentyńskie. Takiego wspaniałego artystycznego klimatu nigdy więcej już nie zaznałam. Mimo tego, że nic nie wiem o tangu, przychodziłam tam i obserwowałam jak zaczarowana. Ostatnio czytałam, że krakowskie milongi znów powracają. Ludzie od tego nazywają się chyba Tango Neuvo, koniecznie muszę pomyszkować i zobaczyć co się u nich dzieje.
A co do Szwedzkiej,dobrze wiedzieć o kolejnym interesującym miejscu z artystyczną duszą!
Ania – nie, nigdy tam nie byłam. Nie wiedziałam nawet, że dzieją się tu takie rzeczy!
Blum – działy, niestety już trzeba zastosować czas przeszły. D44, to była kolebka pozytywnie jebniętych ludzi i artystów. Jeśli pozwolisz, to zostawię Ci linka do filmiku, jak to kiedyś wyglądało:
i jak to?? 🙁 teraz tam nie mieszkają? 🙁 moze jeszcze tam wrócą ! 🙂
taki dom otwarty i piekny i w ogole, a pies na sznurze…. gratuluję
Kasiu, przecież ten pies się pokłada na jakimś pręcie/gałęzi, która leży na metalowej obręczy, w której jest palone ognisko. To nie jest łańcuch 🙂
A niech się dzieje byle więcej pozytywnej energii.
Dlaczego nie ma nowych wpisów?! Weź się za pisanie! 🙂