Zła wiadomość jest taka, że nie ma takich narzędzi, które przyniosą prawdziwą ulgę w momencie, w którym narzędzia te stosujemy by zaleczać symptomy, a nie przyczynę problemu. 

To wniosek, który wysnułam ostatnio z pracy własnej, z praktyki oraz z nauki i rozmów ze znajomymi joginkami (obie zajmują się somatycznymi narzędziami w celu redukowania stresu i regulacji układu nerwowego). Ponieważ sama aktualnie się szkolę, odbywam też sporo konsultacji ajurwedyjskich w obie strony — otrzymuję je jako klientka i konsultuję, jako adeptka i widzę jak bardzo żywy jest ten temat zarówno u mnie, jak i u osób, z którymi pracuję. A ponieważ ten wniosek wraca do mnie jak refren, pomyślałam, że się nim z Wami podzielę, nawet gdy jego smak jest gorzki.

SYMPTOM, NAWET W TRZECIEJ WARSTWIE NIE JEST JESZCZE PRZYCZYNĄ

Opowiem to na moim przykładzie. Przez kilka ostatnich lat miałam problemy ze zdrowiem. One zaczęły się 7-8 lat temu od źle podanego antybiotyku i zaburzenia flory jelitowej, co doprowadziło mnie do prawie rocznej antybiotykoterapii i w efekcie  zaburzeń układu trawienia, z których wychodzę do dziś. Jednak jakieś 4 lata temu w moim życiu pojawił się bardzo silny stresor, który był jak kanister benzyny wylany na już istniejące problemy. Założyłam firmę, wprowadziliśmy się do drogiego mieszkania, mój partner miał problemy finansowe i rodzinne, a ja z moim super wrażliwym układem nerwowym czułam gigantyczną presję (która i tak jest dla mnie mocno odczuwalna w prowadzeniu własnej działalności). Straciłam wtedy bardzo dużo włosów i zaczęłam tyć. Moja prolaktyna podniosła się konkretnie i chociaż radziliśmy sobie z codziennością, a różne stresory kolejno znikały, moje ciało cały czas było w reakcji stresowej. Nabierałam wody, tyłam, puchłam, miałam stany zapalne i rozwinęłam kiepską tolerancję na histaminę. Mój układ odpornościowy był nieustannie pobudzony.

Pomogło mi zredukowanie kosztów życia, zmienienie jego warunków, pomogło okrzepnięcie w firmie, rozwiązane sprawy rodzinne. Zadbanie o rytm dobowy pomogło zrzucić pierwsze kilogramy. Ajurweda zniwelowała inne objawy. Nigdy jednak nie umiałam wrócić do pełni zdrowia, a przecież korzystałam z narzędzi, które znam. I z jogi i oddechu, medytacji, spacerów, ajurwedy, diety, ziół. Szukałam pomocy u dietetyków i specjalistów (trychologów, endokrynologów itd.). Bardzo dużo robiłam, żeby wrócić do zdrowia i nic nie przynosiło oczekiwanego rezultatu.

Dopiero robienie mniej (co zadziałało odprężająco na mój układ nerwowy), ale też znalezienie głównego powodu problemu sprzed 4 lat i sukcesywne podejmowanie decyzji, których głównym celem było priorytetyzowanie spokoju w życiu, pozwoliło tym prostym narzędziom, które ze mną zostały (spacery, ajurweda, joga) zadziałać w pełni. Ciało mi się zresetowało i zaczęłam w pełni zdrowieć. Dodałam do tego swoją nową wiedzę i wszystko zaczęło wracać na dobre tory. Nie sądzę jednak, żeby to się udało, gdyby główna przyczyna mojego stresu pozostała nietknięta. A nie mogłam jej ruszyć przez lata, bo nie byłam psychicznie i emocjonalnie w miejscu, z którego umiałabym podjąć potrzebne decyzje.

I TO JEST TA ZŁA WIADOMOŚĆ.

Możesz używać wszystkich narzędzi świata, adaptogenów, maty z kolcami, holotropowego oddychania, jogi kundalini, kąpieli w lodzie i prowadzonych medytacji, ale jeśli powód, który ciągle aktywuje reakcję stresową, w Tobie pracuje, to trochę jakbyś wlewała paliwo do dziurawego baku. 

Przyglądam się temu z pewną bezradnością. Zdałam sobie bowiem sprawę, że z całą moją wiedzą o ajurwedzie i znajomością mnóstwa narzędzi osiędbaniowych, nie będę w stanie pomóc niektórym klientom, bo nie usunę za nich tej przyczyny, która najbardziej wpływa na ich zdrowie.

 W rozmowach ze wspomnianymi dziewczynami często pojawiały się takie przyczyny jak: zmartwienie o byt finansowy. Stres związany z utratą pracy. Nieustanne przemęczanie się, bo sytuacja życiowa nie pozwala na nic innego. A przyczyn może być więcej: opieka nad chorym członkiem rodziny. Niesprzyjające warunki pracy/życia. Czasem to związek, z którego ciężko wyjść, a czasem mobbingujący szef.

Nie mówię też, że nie ma w takim przypadku sensu stosować tych wszystkich narzędzi, które znasz i przynoszą ulgę. Ależ oddychaj głęboko, tańcz, trzęś się, rozciągaj, spaceruj, mantruj i afirmuj. To może złagodzić Twój stan. Jeśli jednak nie usuniesz głównej przyczyny, zajmujesz się leczeniem symptomów. To jak wyrwanie chwasta tuż przy ziemi — znika z pola widzenia, ale korzeń ciągle tkwi w środku, a więc problem za chwilę znów „rozkwitnie”. Łatwo też powiedzieć „przestań się stresować” albo „więcej odpoczywaj”, ale ktoś, komu partner choruje na raka, kto nie ma pracy lub wpadł w długi, ciężko odpocząć, bo nawet gdy leży na leżaczku w plamie słońca, przez jego głowę pędzi tornado. To tornado może zostać wyciszone na chwilę konkretną praktyką, ale niebawem powróci.

POTRZEBA CZASU I UREALNIENIA.

To może być frustrujące i może zniechęcać. Czasem potrzebujemy czasu, by zdobyć środki, odwagę lub opłakać stratę, by dać sobie szansę zmierzyć się z naszym głównym problemem. Czasem potrzebujemy znaleźć dla siebie zrozumienie. Zobaczyć jakie to trudne i zrozumieć, że być może kierujemy nasze zasoby w gaszenie pożaru niekoniecznie u jego źródła. Ja akurat odnoszę się do regulacji układu nerwowego, ale tak samo może to wyglądać w przypadku dolegliwości fizycznych. Tabletka na katar jest tabletką na objaw, nie na przyczynę. Tabletka na zobojętnienie kwasów w żołądku także. 

Z jednej strony chciałabym urealnić nasze doświadczenia i ukoić, być może także Twoją frustrację związaną z tym, że tak bardzo się starasz wyzdrowieć/schudnąć/cokolwiek innego, a nie możesz. Pokazać Ci, że czasem warto zdjąć nogę z gazu w stosowaniu kolejnych i kolejnych praktyk i starać się dostrzec główną przyczynę problemu. A wiem, że głowa potrafi zrobić bardzo wiele, żebyśmy tej przyczyny nie widziały, bo być może trzeba będzie podjąć duże i straszne decyzje. I że samo zobaczenie tego, że jeszcze dziś nie możesz, albo nie masz siły, by pracować z tym grubym tematem, który leży u podłoża, jest w gruncie rzeczy ok. Daj sobie czas i czułość, bo wstyd, poczucie winy i jeszcze większe napięcie tylko pogorszą to, co już się dzieje.

 

Z czułością

Blum




...

3 komentarze

  1. Ojej, ja właśnie od pewnego czasu miałam bardzo podobne przemyślenia. Czasami jedyne, co możemy, to nakleić ten plasterek z medytacji czy spaceru i to jest często bardzo dużo, ale tak jak mówisz – nie usuwa źródła problemu. O ile uważam, że w takich trudnych chwilach warto o siebie dbać, o tyle wiem, że te praktyki stanowią tylko chwilowe ukojenie. Zazwyczaj potrzeba gruntownych zmian, trudnych decyzji lub bolesnych pożegnań…

  2. Jak zawsze Twoje teksty uderzają w samo serduszko. Dziękuję, że tak otwarcie piszesz o swoich doświadczeniach i dzielisz się własnym procesem, to bardzo pomaga.

    P.S. Nie mogę się doczekać kolejnej nieporadnikowej książki!

  3. Hej, Blimsien, dzięki za ten wpis. Mam podobne przemyślenia ze swoich praktyk, w których bezustannie sobie dopierdzielałam, bo nie działały, nie leczyły, a przecież tyle osób mówi, że znalazło w nich swoje odpowiedzi – oddech (ja potrafię oddechem się odcinać, nie regulować), medytacja (potrafię się wkręcić bardziej w ruminację, choć nie zawsze), joga. Dopiero po kilku celnych sesjach terapii wspartych splotem przypadków, kiedy przez kilka dni byłam w stanie w naturalny, niewymuszony sposób sięgnąć po te sposoby regulacji (czyli wtedy, kiedy nie zmuszałam się, nie ściskałam w sobie, nie działałam na siłę, żeby oderwać się od kompulsji i spróbować czegoś innego, tylko po prostu poczułam naturalną potrzebę, za którą poszłam) zrozumiałam, o co w ogóle chodzi w tej całej zmianie i uzdrawianiu. Teraz jestem w momencie, w którym trochę bezradnie rozkładam ręce i zadaję sobie pytanie – to co w takim razie zrobić? I szukam odpowiedzi.
    Pozdrawiam Cię ciepło, trzymaj się tam gdzieś w przestrzeni.

Leave a Reply

.