Płukanie ust powinno być kolejnym krokiem na drodze do zdrowia tak zwanej paszczy. A paszczę zdrową mieć warto, nie tylko dlatego, że nie męczymy wtedy rozmówców odorem, nie tylko dlatego, że milej się całować z paszczą zadbaną, ale chyba przede wszystkim, żeby dentysta odprawiał nas po przeglądzie z kwitkiem. Co jednak robić gdy płyny do płukania jamy ustnej zawierają pół tablicy Mendelejewa, szczypią i w smaku przywodzą płyn do spryskiwania szyb samochodowych? Bleh!
Często zdarza się tak, że w moje strony trafiacie z powodu przepisu, ale finalnie zostajecie z powodu przepisów natury duchowej i życiowej. Ja jednak, z uporem maniaka, postuję co jakiś czas przepisy kulinarne. Robię to, bo mam świadomość, że jesteśmy masowo niedożywieni. Jemy źle, często smacznie, choć niekoniecznie odżywczo. I nie wiem jak Wy, ale ja nadal nie jestem największą fanką jedzenia furgonetek owoców dziennie. Moim odwiecznym sposobem na przemycenie owoców do swojego codziennego jadłospisu są szejki. Szejki przyjmą wszystko i szpinak i owoce polskie, i egzotyczne. Jeśli macie problemy z przyswojeniem minimum 5 porcji warzyw i owoców dziennie, konsystencja gęstego napoju, może zdziałać dla Was cuda.