Zawsze zastanawiam się, jak mogę zoptymalizować swoją codzienność tak, żebym była zadowolona i żebym nie musiała tracić swojej cennej energii na czynności powtarzalne, nudne czy nieprzyjemne. Niestety dorosłość uczy, że porywające, czy nie — i tak muszą być zrobione. A jedną z takich rzeczy, obowiązkiem domowym, który mam na czarnej liście jest odkurzanie. Złapałam jednak świętego Graala za nogi i zapraszam na recenzję robota odkurzającego X-Level marki RoboJet.
Odkąd w moim dorosłym życiu pojawił się pies, o wiele więcej czasu spędzam w naturze. Łąki, pola, lasy nie są mi obce i znam ich cykl. To, co jeszcze wczesnym latem było niebieskie, różowe i białe w sierpniu już stanie się jaskrawo żółte. Łąka zmienia swoje kolory, jakby natura pociągała pędzlem i zmieniała zdanie co do kolorystyki obrazu. Dotychczas kwiaty i rośliny budziły mój zachwyt, ale często nie umiałam ich nazwać.
Znam wiele kobiet, które fatalnie prowadzą. Zazwyczaj im mniej znają się na samochodach i przepisach ruchu, tym bardziej cisną gaz do dechy i są brawurowe. Bardzo nie lubię tej postawy i obiecałam sobie, że nigdy nie będę słabym kierowcą. Nie lubię też oczywiście postawy oporu przed prowadzeniem i trzęsieniem się jak galareta na samą myśl o wyjechaniu poza znany teren. I zgadnijcie co… no tak. Jestem w tej grupie, która ma prawo jazdy i nie jeździ, bo się boi. Nigdy nie kupiłam swojego samochodu. W Krakowie mieć samochód jest zupełnie bez sensu, a z resztą przez długi czas mieliśmy jeden samochód na spółę z chłopakiem. Wiadomo jednak, jak się kończą takie spółki. Ja bałam się zarysować (zarysowałam), on korzystał z niego codziennie, ja rzadko, on jeździł świetnie, więc zawsze gdy:
a) padało
b) było ślisko
c) ciemno
d) spieszyliśmy się
to on prowadził. Potem się rozstaliśmy, a auto zostało z nim. Przez 5 lat nie miałam właściwie zbyt wielu okazji prowadzić. Uważam, że bez czasu, kiedy od razu po zdaniu egzaminu przełamujesz opór i po prostu dużo jeździsz, ciężko jest zostać dobrym kierowcą. W końcu trzeba będzie po prostu zacząć dużo jeździć. Dlatego dwa lata temu wybrałam samochód i zdecydowałam się go kupić.
Pożegnałam się już z wizją, że po prostu bez ćwiczenia, wsiądę i będę Kubicą. Uznałam, że porysuję swój własny samochód, nie będzie mi go żal, ale będę mogła jechać sama gdzie chcę bez oglądania się na nikogo. Zaczęły mnie jednak dręczyć wyrzuty sumienia. Naprawdę uważam, że w zasmożonych polskich miastach, ostatnie czego nam trzeba to kolejny samochód wożący 4 puste miejsca. Zwłaszcza, kiedy pracujesz w domu. Kiedy nie masz garażu i robisz sto śmierdzacych spalinami kółek, żeby znaleźć miejsce parkingowe. I tak dalej. Zaczęłam myśleć o kosztach środowiskowych i… no nie. Nie potrzebuję osobnego samochodu w Warszawie. Tylko dla siebie. Wiem, że w Polsce nadal wiele osób uważa, że mieć własny samochód to szczyt luksusu i wygody. Nie przeczę – jeżdżenie autem jest wygodne, ale słabo bym się czuła ze sobą dokonując tego wyboru (w tym momencie życia, w którym jestem).
Zrobiliśmy z Maharadżą naradę i zebraliśmy wszystkie nasze realne potrzeby. Jest nas 2. Mamy dużego psa, z którym poza osiedlowym spacerkiem po parku, trzeba jechać na łąkę, do lasu, nad jezioro, żeby mógł pobiegać. Wojtek ma 2 dzieci w innej, odległej dzielnicy Warszawy. Zarówno on, jak i ja, mamy naszych rodziców przy niemieckiej granicy. Czasem chcemy do niech jechać z dziećmi, albo z psem, albo jedno i drugie. Potrzebujemy też robić co jakiś czas większe zakupy, a Wojtek potrzebował samochodu do pracy na budowie. Zdecydowaliśmy więc, że zamienimy poprzedni samochód na coś, co bardziej odpowiada na te potrzeby i ograniczymy się do jednego samochodu.
I tak trafiliśmy na Granda. To auto słusznych rozmiarów, jak widzicie i… tym bardziej cieszę się, że w końcu przełamałam opór i prowadzę. Mam wrażenie, że jak okrzepnę w tym byku, naprawdę będę mogła prowadzić już chyba wszystko : ) Cieszę się dużym wsparciem Wojtka, któremu bardzo zależy, żebym była aktywnym kierowcą. Na codzień korzystam z komunikacji miejskiej, własnych nóg albo roweru, a Wojtek z motocykla. Nie rozwodząc się dłużej nad tematami motoryzacyjnymi, chcę Wam pokazać naszą wczorajszą wyprawę nad Świder. Pierwszy raz w życiu byłam w kościele baptystów na ślubie i byłam zaskoczona, że był odużo wesołej i skocznej muzyki, a cała ceremonia przebiegała inaczej niż te, które znam z innych kościołów. Wesele było na działce nad rzeką, spakowaliśmy więc Lunę i w drogę.
Jakie są Wasze patnety na mikrowyprawy? Jest coś co powinnam wiedzieć, jeśli chcę spędzać tak większość moich weekendów? Dajcie znać w komentarzach!