Jest coś, co naturalnie dajemy chłopcom, a czego w pewnym wieku odmawia się dziewczynkom. Coś, co być może same tracimy, oddajemy, kiedy zaczynamy stawać się kobietami.
Lubię rock’n’rolla. I choć tak, słuchałam Kalibra44, Molesty, 2Paca, WuTang, Łony… nie po drodze mi z hip hopem. Ani rapem. Po prostu moje dorastanie trafiło na moment zahaczający o taką muzykę. Mam wielu znajomych zanurzonych w rapach i hiphopach po same łokcie, a ja czasem ślizgnę się po powierzchni, ale nigdy nie nurkuję zbyt głęboko. Śmieszy mnie machanie rękoma, śmieszą mnie luźne gacie, śmieszą mnie złote zęby, wielkie bluzy z kapturem… całkiem inaczej niż ramoneski, włosy ociekające brylantyną lub długie tłuste strąki (każde długie włosy podczas grania rockowego koncertu zmieniają się w tłuste strąki), trampki lub rurki, tatuaże i kolczyki… no tak. To tylko forma mundurka, do którego jesteśmy przywiązani. Ja kocham mundurek rockowy. Ale wcale nie będzie dziś relacji z koncertu, nie będzie też o modzie w subkulturach, wyższości punka nad rapem czy muzyce jako takiej. Będzie o surrealistycznym koncercie Looptroop Rockers, o tym, że mężczyźni w Szwecji to nie klopsy z Ikea, o kryzysie męskości (może troszeczkę) i równouprawnieniu. Ale chyba najbardziej, będzie o fajnych facetach.