Ta historia zaczyna się ponad dwa lata temu. Mieszkam w Krakowie od wielu lat, jestem kilka lat po zakończeniu ważnego dla mnie związku, czuję się wypalona w swojej pracy, nie lubię miasta w którym żyję, a moje życie osobiste jest udane z wyjątkiem tego, które dotyczy mężczyzn. Jestem go-get-it-girl. Jestem w trybie walki. Wyznaczam sobie cele i osiągam je. Tylko, że ciągle panicznie się boję. Działam z poziomu lęku, a w środku czuję pustkę.
Sezon ogórkowy, no wiem. Wakacje. Lepiej wypić zimne piwko i pojechać na urlop niż trudzić się specjalnie nad rozwojem osobistym. A jednak, po takim czasie pisania merytorycznego i suchego, muszę powrócić z większa ilością mięsa. Nie żebym chciała specjalnie, ale bo życie mi to przyniosło. Przez ostatnie miesiące nie lubiłam się dzielić moim życiem online. Trochę, bo zostałam o to poproszona, trochę bo sama czułam potrzebę wycofania się. Teraz jednak wiem, że nie ma mówienia o rozwoju bez osobistego tła. Inaczej to poppsychologiczna papka. A dlatego, że życie przemieliło mnie kolejny raz, chcę Ci opowiedzieć, dlaczego myślę, że życie jest jak surfing.