Kupowanie zieleniny to zmora, zwłaszcza kiedy mieszka się samodzielnie. Dwa dni właściwie wszystkie niezjedzone liście można wyrzucić do śmieci. Kiedyś to nie było dla mnie takie ważne, żeby nie marnować jedzenia. Dziś przykładam do tego większą wagę, bo zdaję sobie sprawę z tego, że do śmieci nie idą wyłącznie moje pieniądze i zielone liście, zwiędłe jarzyny czy popsute owoce, ale również woda, energia, a do atmosfery na darmo uwolniony został ślad węglowy. Dlatego podrzucam pomysł, jak przechowywać rukolę, by została dłużej świeża.
Przyglądam się różnym wielorazowym gadżetom w duchu zero waste, które mają pomóc nam nie kupować wody w plastiku. Jeśli jednak czytałaś mój wpis o rozsądnym zero waste, wiesz, że ciężko mnie namówić na coś, czego nie potrzebuję.
Kiedy minimalizm owładnął przeżartych konsumpcjonizmem ludzi, wpadłam w pułapkę wymieniania starych i brzydkich rzeczy na nowe, jakościowe, porządne. Nigdy nie robiłam tego bezmyślnie, ale trend, który w założeniu miał mnie uwolnić od myślenia o rzeczach, generował niezdrowe obsesje (czego jeszcze się pozbyć) i jeszcze większą konsumpcję (wymienić pstrokate na monochromatyczne, uspójnić, wymienić bla, bla, bla). Nigdy nie chciałam złapać się w te same sidła, tym razem pod flagą zero waste. Dlatego podchodziłam do tematu jak pies do jeża.