Pamiętacie te czasy, kiedy będąc pod kuratelą rodziców, nie mogliście się doczekać, aż będziecie dorośli? „nikt wreszcie nie będzie mi rozkazywał i mówił co dla mnie dobre a co nie”. No to się doczekaliście. Jako dzieci uważamy, że decydowanie o sobie to największe błogosławieństwo. Ja dalej tak uważam. Problem tylko polega na tym, że w dorosłym życiu wszystko ma przyczepioną karteczkę z ceną. Każde tak, pociąga za sobą tysiące opcji, które odrzucasz. Każdy brak decyzji, jest w istocie decyzją, która również przekreśla tysiące dróg i możliwości, bo czas płynie. Owszem, znam takich, którzy nie podejmują żadnych decyzji, w klinczu „nie wiem co zrobić więc na wszelki wypadek nic nie zrobię” sama często zastygam i dryfuję z prądem, jak kawałeczek drewna licząc, że skoro nie powiedziałam, za którą opcją się opowiadam, to zostanę zwolniona z odpowiedzialności za własne życie. Ale nigdy tak nie jest. Życie dojedzie Cię bardziej niż skarbówka.
Co wcale nie znaczy, że jest złe, okrutne i należy się bać. Chcę po prostu dziś pogadać o tym, że odkąd jesteśmy dorośli, ponosimy wszystkie konsekwencje. Nie jestem czarnowidzem, umieramy zazwyczaj pojedynczo, a przecież nawet rodzimy się jakby we dwoje. No bo ostatecznie nasza mama jest równie przerażona co my. Potem przywilej „razem jest raźniej” wygasa. Nie twierdzę też, że na wszystko mamy wpływ, nie mamy, ale i tak konsekwencje poniesiemy my. Nawet kiepskich genów, nawet przykrego zbiegu okoliczności, pecha, działań osób trzecich. Tak jest i pasowałoby zaakceptować ten stan.
Do napisania tego posta zainspirowały mnie komentarze pod postem o OMEGA 3. Jedna z osób komentujących nie tylko nie zgadzała się ze mną, ale też w jakiś sposób chciała mi udowodnić, że nie powinnam robić tego co robię (ponieważ lekarze znają się lepiej), że straciłam samodzielność myślenia i poddałam się lobby sprzedawców suplementów oraz, że powinnam po prostu uznać autorytet ludzi po studiach medycznych oraz jedną jedyną prawdę. Ta prawda, to nie jest rzecz jasna prawda moja, pana Gersona ani sprzedawców supli (którzy z jakiegoś powodu wydawali się tej osobie bardziej pazerni na kasę niż sprzedawcy medykamentów). Jeśli chodzi o opinie tej osoby, jestem w stanie ich wysłuchać, uszanować jej punkt widzenia i… dalej robić swoje.
Dlaczego? Bo kiedyś najprawdziwszą prawdą i teorią naukową było, że Ziemia jest płaska. O ile dobrze pamiętam, Ci którzy ośmielali się sądzić inaczej, byli w najlepszym razie wyśmiewani. Myślę, że w temacie prawd ostatecznych dużo mógłby powiedzieć też nasz rodak Kopernik (pozdro Mikołaj!). Więc jeśli chodzi o mnie – jasne, możecie trzymać się ostatnich wyników badań, ostatnich i najgłośniejszych newsów, wiedzy, którą posiadacie i którą aktualizujecie. Możecie też ufać innym, oddając odpowiedzialność za siebie w ich ręce.
Czyje ręce? W ręce nauczycieli, rodziców, teściów, Superniani, dietetyków, psychologów, lekarzy, trenerów. A potem, możecie czuć się zajebiście skrzywdzeni przez los kiedy: nie schudniecie, wybierzecie złe studia, będziecie mieć pracę, której nienawidzicie, obudzicie się z ręką w nocniku, bo wzięłyście ślub dlatego, że w Waszej rodzinie bierze się śluby, albo nie rozejdziecie się z dupkiem, bo w Waszej rodzinie nie ma rozwodów. Może okazać się, że nawet będziecie umierać lub dogorywać z powodu choroby, której lekarze nie umieją wyleczyć i będziecie pytać Boga „czemu kurwa jesteś taki niesprawiedliwy, nie tak się przecież umawialiśmy!”. No i spoko. Jest tylko jedno ale – będziecie to robić, tylko dlatego, że nie macie jajek, żeby zrozumieć, że oddanie odpowiedzialności za siebie, innym ludziom (kiedy jesteś dorosłym, a nie dzieckiem) jest Twoją decyzją. W 100% Twoją. I jeśli spieprzyłaś sobie życie, to nie jest wina pana Boga, mamy i taty, nauczycieli ani ordynatora. Więc pomyśl, ja Ciebie proszę, ze dwa razy, czy na pewno chcesz pozornie nie być odpowiedzialna, licząc, że ktoś wie lepiej i załatwi to za Ciebie lepiej. I żeby była jasność, wcale nie twierdzę, że jak będziesz podejmować autonomiczne decyzje nigdy się nie pomylisz, nie zachorujesz, nie wyjdziesz za niewłaściwego człowieka, nie zrozumiesz do końca siebie, nie zrobisz głupot. Oczywiście, że zrobisz. Ale błędy będą Twoje, poczucie sprawczości będzie duże, a zamiast taplać się w roli ofiary, po prostu będziesz mogła zmienić kurs. Rozumiesz różnicę? Nie chcę powiedzieć też, że nie masz słuchać ekspertów, że nie masz czytać mądrych książek, studiować, chodzić do lekarza, dietetyka, psychologa czy trenera osobistego. Ale jak ćwiczysz i Cię bolą kolana, jak żresz jaja i sałatę i nie chudniesz, jak leczą Cię i jesteś chora, weź życie w swoje ręce i zmień. Dietetyka, lekarza, psychologa, trenera albo siebie samego. Nie jesteś raczej Alfą i Omegą, będziesz potrzebować innych ludzi i ich pomocy, ich koncepcji, ich teorii, ich spojrzenia, ale rozważ proszę przepuszczenie tego przez swój własny filtr, potestowanie tego i tamtego i zobaczenie CO DZIAŁA DLA CIEBIE. Z czym Ci dobrze, co sprawia, że masz dużo energii, dobrą wagę, życie o jakim marzysz (nawet jeśli jest trudne, nawet jeśli stawia przed Tobą wyzwania, nawet jeśli nie jest idealne, bo nigdy nie jest idealne).
Kochanie, nikt nie jest Tobą i nikt za Ciebie nie odpowie na ważne pytania. Takie jak „czy jestem gotowa zapłacić taką cenę za tę miłość/pracę/pasję”, „czy konsekwencje tego co wybieram są dla mnie do uniesienia i czy w związku z tym, będę to dalej robić” (jak ja i moje palenie, które lubiłam, ale nie byłam w stanie ponieść konsekwencji, więc je rzuciłam), „co jest filarem mojego życia?”, „bez czego moje życie jest bez sensu”, „gdzie są moje granice”, „co sprawia, że czuję się dobrze, a co że mi źle”, „co jestem w stanie znieść i nie jest to żaden problem, a czego nie umiem i nie chcę tolerować”, „jak mogę zadbać o siebie”. Ani mama, ani tata, ani pan dyrektor nie odpowiedzą Ci na te pytania. Nawet najlepsza przyjaciółka od serca, choć wysłucha, niekoniecznie Ci doradzi. Czemu? Bo jesteśmy różni. Jeden będzie jadł paleo i choć ja uważam to za absurd, jemu służy. Inny jest witarianinem. Jeden żyje w związku z osobą na drugim kontynencie i gites, ja nienawidzę związków na odległość, bo przez sen lubię stykać się piętą, z ukochaną osobą. Jeden musi mieć psa,najlepiej trzy, dla innego zwierzęta domowe to strata czasu. Ktoś chce mieć dzieci, a ktoś podróżować. Nie ma złotych rad.
Chińskie ciasteczko z wróżbą mówi „jak coś jest do wszystkiego, to jest do niczego”. Dlatego zachęcam Was do czytania, smakowania i oglądania. Do słuchania, uczenia się, inspirowania i kontemplowania. A potem odrzucenia wszystkiego co dla Was nie działa i zostawienia tylko tego co Wam służy. Z tą ideą piszę moje teksty. Opisuję co według mnie działa, co uważam za klawe, co jest w tęczę, co sprawia, że chcę skakać i śpiewać, z nadzieją, że może dla Was zadziała to też. Ale nigdy nie obrażę się jeśli będziecie mieć inne zdanie, inne potrzeby, inne priorytety. Róbcie selekcję. Nie bierzcie ode mnie wszystkiego, sprawdzajcie. Ta różnorodność nie musi nas nastawiać przeciwko sobie, możemy od siebie czerpać. Nie wszystko zainspiruje Was jednakowo, to kompletnie naturalne. Zdecydowanie wolę, żebyście krytycznym okiem wyławiały ze strumienia życia to co dla Was wartościowe, niż łykały wszystko jak młody pelikan. Bądźcie odważne i szanujcie siebie. Same wiecie, co dla Was najlepsze, w tym momencie, w tej sytuacji, teraz.
P.S Dlatego też ogromnie nie lubię insynuacji o stawianie się w pozycji pępka świata. Wiem, że miewam cięty język, wiem, że jestem wyrazista. To jestem ja. Uważam się za jedyną w swoim rodzaju, nie za najlepszą. Wszyscy jesteśmy różni i nie ma tu miejsca na „lepiej-gorzej”. Jest inaczej. Nie będę przepraszać za bycie sobą, ale nigdy nie forsuję swojego światopoglądu jako najlepszego. Bo, że jest najlepszy to przecież oczywiste – jest najlepszy dla mnie ; )
P.S2 Jeśli chcecie przykładu osoby, która wzięła swoje zdrowie w swoje ręce, olała polskich lekarzy i żyje i ma się dobrze, sprawdźcie bloga Aniamaluje. Jej dieta totalnie odbiega od tego co byłoby wskazane dla większości ludzi. Bo Ania jest inna.
7 komentarzy
Justyna bardzo dobry tekst! Mam poczucie, że wpisuje się w bardzo mi bliską wartość – wolność. Nie zawsze, ale w większości sytuacji mamy wybór i a to jest cudowne. Z tego trzeba się cieszyć, z tylu możliwości, opcji i inspiracji! Zazdroszczę Ci takiego sposobu myślenia, odwagi i ciekawości świata, zwłaszcza, że znam Cię osobiście i wiem ile masz lat. Do takich dojrzałych poglądów ludzie czasami dochodzą latami (lub nigdy…) Cieszy mnie fakt, że jest dzisiaj więcej takich kobiet jak Ty, które żyją jak chcą, i mają odwagę o tym głośno mówić! Tekst polecę mojej 17-letniej córce:))
Pozdrawiam, A. Gulczyńska
Aga – odkąd się znamy mam poczucie, że musisz być ultraklawą mamą! Mam nadzieję, że Twoja córka to wie i docenia 🙂
Trafiłaś w największą trudność, z jaką aktualnie przychodzi mi się mierzyć. Dopiero niedawno odkryłam tę prawdę o ciężarze dorosłości – niby prostą i oczywistą, robisz coś i ponosisz konsekwencje, ale ja ciągle byłam (jestem) dzieckiem (23-letnim), chciałam, żeby zawsze inni decydowali, co jest dla mnie dobre. „Jak coś pójdzie nie tak, to przynajmniej nie będzie moja wina”. Nie jest łatwo przyznać się przed samym sobą do ciągłego unikania wszelkiej odpowiedzialności, ale to cholernie uzdrawiające i pozwala ruszyć do przodu w momencie, kiedy zatopiona w błocie beznadziei nie masz już siły się ruszyć, bo wydaje ci się, że i tak na nic nie masz wpływu. (A właśnie, kurczę, masz, DUŻO bardziej, niż myślisz). Warto na pewno zadawać sobie te wszystkie pytania, które pogrubiłaś i szczerze na nie odpowiadać (nawet wtedy, gdy odpowiedzi nie bardzo nam się podobają) – są kluczem do poznania siebie, a im więcej znamy prawdy o sobie (prawdziwej prawdy, a nie jakichś fałszywych przekonań), to, wiadomo, jesteśmy na dobrej drodze :). Propsy za ten wpis, masz niezwykłą umiejętność przekonującego mówienia o rzeczach, które na pierwszy rzut oka mogłyby wydawać się utartymi sloganami. Pozdrawiam Cię, Blum!
O ja, to jest strasznie trudne brac za siebie odpowiedzialnosc. To jest to, co m,nie dopadlo w doroslym zyciu, bo w dziecinstwie moja mama brala wszystko na siebie. Mam taka pokuse zeby zrzucic na innych. ale z drugiej strony jak mi terapeutka cos mowi, to tez mam taka silna potzrebe zeby sie z nia nie zgodzic, zeby podwazyc, zeby nie myslala ze jest najmadrzejsza i ze wie lepiej co jest dla mnie dobre. Taki jakis konflikt, pomieszanie. Nie wiem jak z tego wyjsc.
Bliski mi temat tu poruszasz, nie pierwszy już raz 🙂 Kiedyś wierzono, że Ziemia jest płaska i krzywdzono za inne poglądy. Teraz też niektórzy nie są w stanie wyjść poza ramki nauki, ostatnich badań naukowych, które przecież za chwile inne badania mogą obalić. Ale to jest ich prawda, każdy ma swoją, dokładnie tak jak napisałaś!
I tak – samodzielność, dorosłość to wolność i ciężar na raz.
W ogóle bliskie tematycznie są nasze blogi.
Pozdrawiam najcieplej 🙂
Hej Blum!
Dopowiem ciekawostkę, że prawda polskich lekarzy była w moim przypadku totalnie odmienna od prawdy profesora z USA. I jak tu komuś ufać? :)). Oczywiście cały czas mierzę się z osobami, które na podstawie „obiektywnej prawdy o żywieniu” wiedzą lepiej co jeść powinnam,ale wtedy z całą pewnością znowu spędzałabym życie na wegetacji i duszeniu się. Gdy oznajmiłam, że odstawiam leki sterydowe, otoczenie traktowało mnie jak wariatkę bez instynktu przetrwania, ignorując fakt, że sterydy zdążyły popsuć mi nadnercza, wątrobę, zepsuć układ hormonalny, wpychać w dwubiegunówkę (pozdro Encorton!) i czuję się po nich….gorzej ;-). Dzisiaj mam się świetnie i wbrew proroctwom – nie umarłam.
Cieszę się, że długie macki prawa nie wydłużyły się na tyle, by serwować komuś przymusowe leczenie i mogłam sama zadecydować co chcę zrobić ze swoim ciałem.
Dlatego fajnie, że kierujesz się swoim rozumem i robisz to, co sama uważasz dla siebie za słuszne. O dziwo społeczeństwo ma wielki problem z kimś, kto przechodzi np. na weganizm, a nie ma już tego problemu z rodzinami stołującymi się w fast-foodach ;-)).
„Nie mogę słuchać co mówią inni, bo jest ich dużo i każdy mówi co innego” ;-).
A o tym o czym piszesz, fajnie mówi eksperyment Milligrama i potęga „autorytetu” fartucha. Ciekawe kto tu stracił samodzielność myślenia….
Świetny tekst :). Dopiero wkraczam w dorosłość i tak naprawdę to nie mogę się doczekać coraz większej wolności, a co za tym idzie – odpowiedzialności właśnie. Nie znoszę gdy ktoś pragnie decydować o moim życiu. Jeśli coś pójdzie nie tak, nie będę miała do nikogo żalu i odwrotnie, sukcesy będą tylko moją zasługą.
Poza tym, poznałam lekarkę medycyny naturalnej, która po ukończeniu konwencjonalnych studiów medycznych od razu zwróciła się w stronę innych sposobów leczenia ;).