fot. Agnieszka Wanat

Jestem gawędziarką z urodzenia. Gdy siedzicie wokół mnie, ja mieszam w moim kotle i opowiadam, opowiadam, opowiadam. Dziś wrzucam wiele opowieści do mojego garnka. Niektóre z nich są jak łodygi roślin, inne jak liście, niektóre jak podziemne, blade korzenie. Ta strawa ma wszystko, czego trzeba, żeby nakarmić duszę. Jest trochę o mnie, trochę trywialna, ale to tylko przykrywka, dla esencjonalnego wywaru, który dotyczy każdej i każdego z nas. To opowieść o korzeniach.

SZCZECIN NIE LEŻY NAD MORZEM

Pochodzę z portowego miasta, oplecionego rzeką i słodkim zapachem czekolady. To takie miasto, o którym wszyscy wiedzą, gdzie jest, bo widzieli je na mapie przy okazji pokazywania pogody. Szczecin jest dziwny. Rozległy, przepiękny, a jednocześnie duszny, trochę nudny. Daleko od reszty Polski. W stolicy naszego kraju po raz pierwszy postawiłam stopę, mając lat 18. Wcześniej zdecydowanie bliżej mi było do stolicy Niemiec, którą kocham i w której bywałam regularnie.

Z kodem blimsien15 dostaniesz zniżkę 15% na zakupy dowolnego plakatu w sklepie Positive prints (klik).

W Szczecinie nikt nie jest jeszcze tak na dobre stąd. To miasto zasiedlone po II w.s. Wszystko, co w nim kocham, jest poniemieckie. Piękne kamienice, różane ogrody, aleje potężnych platanów i słodko pachnące lipy. W Szczecinie piękna jest Odra, 100 km dalej piękne jest wybrzeże i zimny Bałtyk. Nie da się jednak przyrody przypisać do Polski, ona jest czymś znacznie więcej. Ta przedziwna przesiedleńcza perspektywa z jednej strony stanowiła o tym, że nie ma jeszcze ogólnego rysu Szczecinianina, jesteśmy tu dopiero od kilku pokoleń i w dodatku z różnych części Polski i świata, z drugiej — jesteśmy otwarci i bezpretensjonalni. Nikt się tu nie nadyma i nikt nie ma specjalnego poczucia tożsamości i dumy. Nikt nie powie, że w Szczecinie to my zawsze, albo, że my nigdy… no, chyba że wszyscy chodzimy pić do Hormona, jak już wszystko inne jest zamknięte. A jak w Hormonie nic się nie dzieje, to wiesz, że tej nocy nigdzie już się nic nie wydarzy.

Tylko odpowiednie BHP pozwoliło nam przetrwać razem kolejną przeprowadzkę i remont 🙂

Od dziecka wiedziałam, że Szczecin nie jest dla mnie i szybko go opuściłam. Sporo podróżowałam z rodzicami. Myślę, że do pewnego momentu znałam zdecydowanie więcej świata niż Polski. Jakie było moje zdziwienie, gdy przeprowadziłam się do Krakowa! Kamienice dziedziczone po przodkach, zwyczaje, znajomości, kłótnie i konflikty sięgające pokoleń wstecz, lansy na arystokratyczne pochodzenie. Przyjmowałam to ze zdziwieniem i dużą dozą niezrozumienia. Czasem mnie to śmieszyło. Kilka lat po moich studiach pojawiło się pogardliwe określenie słoik. Nigdy nad nim nie dumałam, bo i słoikiem nigdy się nie czułam. Z Krakowa do Szczecina pociągiem jechało się 11 długich godzin, bywałam raz do roku, później raz na kilka lat. Rodzice szybko przekształcili mój pokój w część swojej sypialni. Znajomi rozjechali się po świecie. Niespecjalnie było do czego wracać. Dom rodzinny stał się domem rodziców, a ja nigdy nie byłam jedną z tych osób, które na każdy weekend czują potrzebę wracania do siebie, bo dla mnie u siebie, było w moim krakowskim mieszkaniu.

GDZIE JESTEŚ U SIEBIE?

U siebie, było zawsze tam, gdzie akurat byłam. Czasem mniej lubiłam te miejsca, czasem bardziej. Przyglądałam się wnikliwie rdzennym mieszkańcom miasta, którzy przyjezdnych wyzywali od słoików. Dziwiło mnie to, bo sami często mieszkali z rodzicami i nigdy nie spróbowali żyć w mieście innym niż miasto swojego urodzenia. To jest doświadczenie, którego życzę każdemu — wynająć samodzielnie mieszkanie, wydeptywać ścieżki, poznawać nowe miejsca i decydować, czy się je lubi, czy nie. Nie mieć znajomych z podstawówki, nie móc wpaść na kawę do dziadków. Przetestować się — jaką osobą będę w kontekście tak różnym, od znanego od maleńkości. A potem znów zmiana i znów zmiana. Zobacz, jak sobie poradzisz. Zobacz, co wniesiesz. Zobacz, czego doświadczysz, a co przyjdzie ci zakwestionować.

Kraków ma swój niezaprzeczalny urok, ale ja nigdy nie czułam się w nim dobrze. Marzyłam o Berlinie, z miłości wylądowałam w Warszawie. Warszawie, którą znałam i do której miałam chłodny stosunek. Nagle między nami wybuchły fajerwerki. I nigdy nie wiem, co odpowiedzieć, kiedy ktoś pyta mnie: skąd jesteś?

Ojtam, ojtam…

Szczecin nie już jest prawdą. Nie mieszkam tam od 13 lat. Nie wiem, gdzie się chodzi, ledwo pamiętam nazwy ulic. Odwiedzam tylko bliskich.

Z Krakowa nie jestem, ale mieszkałam tam dekadę. Znamy się. Ukształtował mnie w tym klinczu miłości i nienawiści.

Z Warszawy nie jestem definitywnie, a jednak chyba o to chodzi w pytaniu „skąd jesteś”? W podtekście brzmi ono „dokąd wracasz”? Żebyście tylko widziały miny ludzi spoza Warszawy, gdy pada hasło: stolica. Mieszkam tu od trzech lat, dla Warszawiaków jestem tym okropnym przyjezdnym, a dla reszty Polski tą ohydną, zmanierowaną Warszafką.

KOMPLEKSY I ASPIRACJE

Przyglądam się temu z dystansem i życzliwą ciekawością. Nie chciałabym jednak wychowywać swojego dziecka w stolicy. Jest coś w tym zarzucie o zmanierowaniu i zadzieraniu nosa, choć i Krakusi go zadzierali. Tu również mieszkają osoby, które czują się bardzo uprzywilejowane i kosmopolityczne, choć nigdy nie mieszkały poza Warszawą i nie startowały od zera.

Rozumiem jednak ich perspektywę, bo jeżdżąc środkami komunikacji zbiorowej, obracając się zawodowo w różnych środowiskach, dostrzegam teraz plemię przyjezdnych. Przyjezdnych, którzy nienawidzili swoich miasteczek i wiosek i którzy zrobią wszystko, żeby zapomnieć, skąd są. Czy później rozczarują się Warszawą, Trójmiastem, Krakowem czy Wrocławiem i niczym małomiasteczkowy Dawid Podsiadło zaśpiewają, że dotarło do nich, że sny o multisporcie, szklanych wieżowcach i botoksie były ułudą? Nie wiem. Na razie nie płacą podatków, konsumują miasto, w którym żyją, ale nie dbają o nie, za to mocno wypierają swoje pochodzenie, jak wstydliwą chorobę czy defekt. Prawdziwi Warszawiacy lubią im zresztą przypomnieć, że tu nie przynależą. Ja sama zawsze przyglądam się wnikliwie kompleksom i aspiracjom innych, ale nie widzę powodu, by to oceniać. Staram się raczej zrozumieć mechanizmy.

MOCNE KORZENIE

Plakaty pochodzą ze sklepu Positive Prints, w którym można kupić plakat – mapę lub plakat z księżycem. Wybierz skalę, kolory, styp i wielkość. Uczcij rocznicę, narodziny dziecka lub moment adopcji psiaka lub kupno pierwszego mieszkania (kilk).

Zawsze oczywiste dla mnie było, że jestem dzieckiem świata i mogę żyć, gdziekolwiek zechcę. Nigdy nie czułam się nikomu nic winna i miałam wrażenie, że mogę wszystko. Z czasem nauczyłam się patrzeć szerzej. Rozumiem, że ludzie związani z daną ziemią losem, dźwigają pewien nienazywalny ciężar. Ciężar, którego nikt inny nie zrozumie. Być może to mnie wzrusza w chłopaku z Lubska, który ma ten sam co ja błysk w oku na widok sosnowego lasu, pruskiej cegły, w którego polszczyznę wplecione są te same niemieckie słowa i z którym godzinami grzebiemy sobie w poniemieckich rupieciach, czyniąc z nich część naszego wspólnego domu. Przyznaję, że mam wiele sympatii do Ślązaków, którzy są fest ludźmi, nawet gdy odmawiam im karminadla, a w zamian proszę o wegetariańską klapsznitę. Lubię pytać ludzi o historię miejsc, z których pochodzą. Lubię regionalne słowa, lubię miejskie legendy i sekretne wskazówki gdzie najlepiej zjeść. Ostatnio mąż przyjaciółki oprowadził mnie po Żyrardowie, cóż to była za uczta! Z moją inną przyjaciółką zwiedziłyśmy Bytom i pomniejsze miasteczka. Rybnik jest wyśmienity! Zakochałam się też w Katowicach i nadal uważam, że to jedno z najfajniejszych miast w Polsce!

Wraz z tymi podróżami i wiekiem zrozumiałam coś, co zawsze we mnie było, ale dopiero moje rozważania o miejscu, który nazywam domem, pozwoliły mi to nazwać:

NIE DA SIĘ ZBUDOWAĆ WŁASNEJ MOCY, KIEDY WYRYWA SIĘ SIEBIE Z KORZENIAMI.

Positive prints

Nie mówię tylko o wstydzie dotyczącym miejsca pochodzenia. Mówię o wstydzie związanym z rodziną, biedą, przodkami. Mówię o konflikcie z mamą lub nienawiści do ojca. Ten wstyd, ta nienawiść, to skrępowanie, ta chęć odcięcia się, zawsze nas osłabia. Bo my jesteśmy stamtąd, z nich. Może zupełnie inni, może budujący swoje życie w opozycji, ale te nieuleczone rany, te zepchnięte do podświadomości relacje, miejsca i zwyczaje, nigdy się nie zabliźniają. Zawsze pozostawiają bolesny punkt, którego inni nie mogą dotykać. Im bardziej boli, tym bardziej go chronimy, nadbudowujemy na tym miejscu, przykrywamy je i osłaniamy. Często konstrukcjami, które nie pozwalają się do nas prawdziwie zbliżyć drugiemu człowiekowi.

Mapa plakat

Jest w tym też pewien posmak „nowy rok, nowa ja” lub „moje nowe życie”. Nie zbudujesz nowej siebie bez fundamentów. Łodygi i liście bez silnych korzeni nie mają wiele racji bytu. Nie ma też powodu, by być nową sobą. Może nową wersją siebie, kolejną odsłoną… ale im bardziej się rozwijasz, tym lepiej rozumiesz, że te nowe, doskonalsze wersje do Ciebie to wersje bliżej i bliżej serca. Rozbierasz się warstwa po warstwie, a nie nakładasz kolejne, żeby oddzielić się od swojej esencji. Nie namawiam nikogo do kochania swojej przeszłości, ale do pokłonienia się jej i uszanowania — w końcu taka, jaka była, stworzyła nas i popchnęła do tego, byśmy dziś były sobą (nawet poprzez przeciwstawianie się jej).

To był zresztą jeden z mocniejszych momentów w moim rozwoju. Robiłam rodową medytację i wysłuchiwałam wszystkich męskich członków mojej rodziny, jak również wszystkich pań. To te wglądy popchnęły mnie do przodu, jako kobietę i jako człowieka. Czy mi się podobały? Nie wszystkie. Ale były pomocne i dały mi dużo zrozumienia.

Za tym pojawiła się oczywista potrzeba, żeby coś związanego z korzeniami pojawiło się w naszym myszkanku. Uwielbiam jeździć z Radżą do jego rodziny. Kocham tamtejsze lasy, lubię serdeczność jego bliskich, celebruję małomiasteczkowy klimat Lubska i okolicznych miejscowości. Bardzo kocham też Szczecin, bo chociaż dla mnie nigdy nie był dobrym miejscem by w nim żyć, był najlepszym, by dorastać. Symbolicznie chciałam uczcić te dwa miejsca i dobrym pomysłem wydało mi się uwiecznienie ich w formie map, które zawisną na ścianie.

Positive Prints

Lubsko i Szczecin. Stamtąd jesteśmy. Stamtąd nasza wrażliwość. Tam nasze zapachy, bliscy, przeszłość. Gdziekolwiek nas zaniesie, tam wzrastaliśmy. Dziś niespecjalnie przywiązani, ale z pewnością nigdy zawstydzeni. Jak rośliny, wyginamy się w stronę słońca — tego, co nas akurat karmi, odżywia i grzeje. A czy to będzie w Warszawie, Bangkoku czy Budapeszcie, to już mniejsza o to.


Z kodem zniżkowym blimsien 15 do 3.09.2020 otrzymasz 15% zniżki na dowolny plakat w sklepie Positive Prints (klik). Oczywiście kusiło mnie by wziąć księżyc z datą adopcji Luny, ale to by był banał. Od dawna za to nosiłam w głowie ten tekst i moja ostatnia wizyta w Szczecinie tylko upewniła mnie, jak bardzo doceniam moje miasto pochodzenia, jak mnie ono rusza, jak cieszę się, że ja stamtąd. Dlatego u nas zawisły właśnie mapy. Trochę poniosło mnie ze skalą, ale i myszkanko ma słuszny metraż wzwyż, więc jest na suto.


 

...

16 komentarzy

  1. Katarzyna Sokołowska

    Co to jest rodowa medytacja? Szalenie mnie to zainteresowało.

  2. Bardzo ładnie to napisałaś. Bez korzeni nie ma skrzydeł 😉
    Przeczytaj „Dom Małgorzaty”, dobra książka.
    Pozdrawiam

  3. Smutne to, że w Warszawie spotykasz chyba tylko (?) takich ludzi, o których piszesz? Zadzierających nosa i przypominających innym, że nie są stąd. Inni Warszawiacy też istnieją… Chyba, że innych też spotykasz, a na potrzeby tekstu powstały te moim zdaniem nie do końca sprawiedliwe generalizacje? Mam nadzieję, że masz też lepsze doświadczenia z ludźmi stąd, trzymam za to kciuki.

  4. Bardzo ciekawy wpis, skłania do refleksji.

    Ja nie potrafię się przywiązać do miejsca, to wynik wielu przeprowadzek, czasami w nieprzyjemnych okolicznościach. Czuję że nie mam domu – bo mój rodzinny to też już nie to – i boję się przywiązać bo przecież już jutro wszystko może się odmienić i czeka mnie kolejna wyprowadzka. Nawet teraz, kiedy mam stabilniejszą sytuację (mieszkanie partnera), nie umiem poczuć że to też moje miejsce. Nawet nie przeszło mi przez klawiaturę że sytuacja jest stabilna, pozwalam sobie tylko na stabilniejszą.

    Nie wypieram się swojego pochodzenia, właściwie to najbardziej identyfikuję się z Małopolską jako regionem. Ona bardziej wzbudza poczucie że jestem tu u siebie niż jakieś konkretne miasto. I kocham regionalne określenia i inne „różnice kulturowe” 🙂

    I nie wszyscy hejtują Warszawę i Warszwiaków! 😉 ja bardzo ją lubię. Tak jak piszesz, w takim Krakowie też się ludzie snobują (chociaż ja się z tym nie spotkałam – tzn. ogólnie tak, ale powody snobowania nie były w ogóle związane z miastem). Że już nie wspomnę o tym, by pojechać na Śląsk i posłuchać wypowiedzi o Sosnowcu…
    Totalnie się zgadzam z tym, że życzę każdemu zamieszkania na jakiś czas w nowym miejscu. Zmiana konktekstu to dobra szkoła życia i poszerzania perspektywy na świat.

    (i na marginesie – takie współprace to poezja na tle standardowych postów sponsorowanych, wyobrażam sobie że muszą być bardzo satysfakcjonujące i dla Ciebie i dla klienta).

  5. Blum

    Anialoki – uwieeeeelbiam Warszawę i ludzi, którymi się tu otaczam, ale nie wypytuję ich gdzie się urodzili, lub gdzie urodzili się ich rodzice. O tych, o których napisałam akurat wiem, bo mnie poinformowali, że są „prawdziwymi Warszawiakami” niektórzy od pokolenia 🙂 Jeśli ktoś potrzebuje i czuje się lepiej z takim identyfikatorem to… why not?

  6. Blum

    Zoja – dziękuję za docenienie 🙂 Staram się tak wybierać współprace, by naprawdę niosły wartość, a ten temat chodził za mną od dawna.

    Właściwie mapy, miejsca są tylko pretekstem do kopania głębiej i głębiej… do tego ile potrafimy schować za różnymi etykietkami (z których w duchowości staramy się wyzwolić), ale jednocześnie, jak czasem próbujemy budować bez korzeni, przekreślając przeszłość (nie tylko miasto, czasem po prostu nasze życie lub rodzinę) bo jest onna inna niż byśmy chcieli, wyobrażali sobie itp. W tym przypadku na pewno wiele wnosi terapia, gdzie uczymy się akceptować przeszłość, że była, jaka była i nie robimy z niej tabu, a dochodzimy do miejsca spokoju.

    Warto się zastanowić skąd to snobowanie – moim okiem, to jest zamaskowana potrzeba tożsamości. MY jesteśmy tacy, MY robimy tak – w tym jest bezpiecznie, przyglądam się temu z ciekawością.

    Jednocześnie… u mnie na grupie matronkowej jedna osoba napisała „zbyt rozbudowany system korzeni i pchanie w niego całej energi sprawia czasem, że nie ma już więcej siły, by zakwitnać” – i to również jest bardzo trafne. Nawet roślinom doniczkowym ogranicza się korzenie, by nie rozrastały się pod ziemią tak bardzo, że na górze zostaną trzy listki. Wielu pięknych rzeczy można nauczyć się od roślin, jeśli tylko, chce się patrzeć 🙂

    Pozdrawiam

  7. Blum

    Katarzyna Sokołowska – możesz zrobić taką medytację. Do mnie kobiety przyszły spontanicznie, ale ta z mężczyznami pochodzi z kursu Karo Akabal i była częścią pracy nad naszym męskim elementem.

    Wyobrażasz sobie swojego wewnętrznego mężczyznę – a raczej pozwalasz mu przyjść (nie powinien być to obraz zyczeniowy czy pochodzący z intelektu, zobacz kto Ci się pojawi). Ten mężczyzna prowadzi Cię do komnaty/pomieszczenia gdzie pojawiają się wszyscy męscy członkowie Twojej rodziny, ale też mogą to być nauczyciele, trenerzy, bliscy sąsiedzi płci męskiej – ktokowlwiek był blisko i był ważny w Twoim życiu jako dziewczynki. Twój wewnętrzny mężczyzna stoi za Twoimi plecami, a Ty patrzysz na cały ród i słuchasz czy mają Ci coś do powiedzenia. Mogą chcieć Ci coś dać, mogą mieć interakcje ze sobą nawzajem.

    To może być trudna medytacja, jeśli w dzieciństwie doznawało się przemocy od mężczyzn, a może być ciepła i kochana. Może odsłonić rany, a może pokazać Ci różne skarby. Dla mnie to była bardzo głęboka praca.

  8. Och, jak fanie poczytac cos w desen moich refleksji i przmyslen ostatnich kilku dni. Jestem dzieckiem zagranicznych szkol z internatem, pokoj zmienialam co roku, miasta w ktorych mieszkalam co kilka lat. Chyba stad najlepiej mi w wielkich miastach, takich gdzie nie wazne skad sie przybylo, wazne dokad sie zmierza. Dom to stan ducha, dom to ludzie ktorzy sa dla nas wazni, dom to tradycje ale te ktore sami wybierzemy. Ale im bardziej zapuszczam wlasne korzenie, tym czesciej mysle o tych z ktorych wyroslam, tych ktore chcac nie chcac mnie tworzyly.
    Bytom to piekne, tylko zaniedbane miasto. Katowice – ho! Caly wszechswiat inne niz te ktore kiedys, wiele lat temu zostawilam za soba. I pieknie patrzec jak to skad pochodzimy tez sie zmienia.

  9. Jejku, jak to się niesamowicie miło czytało przy porannej sobotniej kawce. Dziękuję Ci kochana za ten tekst! Jak zawsze, zostawiłaś mnie z czymś do przemyślenia a resztę dnia.

  10. Jak ty pięknie piszesz. Można by czytać bez końca. Naprawdę. Ja wiem, skąd jestem. Wiem też, gdzie mieszkam teraz i że nie chciałabym tu zostać na stałe. Zbyt wiele mi przeszkadza. Ale nie wiem, gdzie konkretnie chcę mieszkać, żyć…

  11. Blum, Twoj tekst spadł mi z nieba. Od dwóch dni bije się z myślami na pewien temat i czułam się sparaliżowana tym że muszę podjąć decyzję. Bo z jednej strony rozsądek i matematyka finansowa, z drugiej zaś coś co będzie dla mnie dobre długofalowo. To co napisałaś przewaźa szalę w stronę mojego dobra, choć zdaję sobie sprawę że przetrwanie tego mogà być trudne. Pisząc to przypomniało mi się że powinnam skierować swoje myśli ku obfitości, na pewno nie zaszkodzi, a może pomóc. Tak czy siak dzięki. Już nie czuję się tak rozedrgana i wiem co mam robić. Dziękuję❤

  12. Nicole R.

    Pozdrawiam z Bytomia 🙂 bardzo mądry artykuł, a jego tytuł na pewno zawita gdzieś na mojej ścianie 🙂 niestety widzę jak młodzi ludzie dookoła mnie mało wiedzą o świecie a co dopiero o swoich okolicach

  13. Piękny tekst, skłania do refleksji i wyjątkowo pasuje do mojego momentu w życiu. Jestem świeżo po przeprowadzce i poznaniu wspaniałych ludzi i nagle… Pojawił się bunt i chęć ucieczki. Nawet mąż się śmiał: no i dokąd byś się chciała przeprowadzić?? (Dodam, że od 15 roku życia nie mieszkam w mieście rodziców i sporo przeprowadzek mam za sobą). Myślę, że to strach przed wybraniem „mety”, wersji ostatecznej, że to już na zawsze, że tu dzieci pójdą do szkoły. Z jednej strony długo szukaliśmy swojego miejsca do życia, a z drugiej pojawia się ciężar przywiązania i ta odpowiedzialność, że miejsce, które wybraliśmy będzie domem, tymi korzeniami właśnie dla naszych dzieci… Ciekawy temat w każdym razie 🙂

  14. Dziękuję Ci za odpowiedź i przepraszam za opóźnienie, ale przeciągnął mi się nieco urlop. 🙂 Rozumiem (chyba) Twój punkt widzenia i jest on dla mnie ciekawy i mądry i myślę, że dobrze by było, aby więcej osób miało taką otwartość i taką świadomość. Mój wcześniejszy komentarz był jednak napisany z punktu widzenia Warszawianki, która po przeczytaniu całego Twojego tekstu poczuła się jednak nieco hm… niesprawiedliwie oceniona, choć mam świadomość, że każdy ma przecież prawo do swojej oceny. 🙂

    Myślę też, że w Warszawie żyje się nieco inaczej niż w mniejszym mieście pod kątem tego, że znajduje się swoją przestrzeń i najczęściej przebywa w rejonie jednej dzielnicy (właśnie tak, jak o tym piszesz), co zmniejsza nieco ten ogrom miasta, który z zewnątrz może być dość przytłaczający… Ja mieszkam na Ursynowie / Kabatach, 10 minut od lasu, do którego codziennie chodzę z psem, 10 minut jadę metrem do pracy, a w rejonie betonowego centrum jestem może raz na miesiąc. I to jest dawka, którą tego pędu, zamieszania i brzydoty mogę przyjąć. 😉 I myślę sobie, że to może być jakiś taki złoty środek na miasta, które z zewnątrz mogą wydawać się ogromne, niespokojne i wyciągające energię… Znaleźć sobie punkt zaczepienia, który gromadzi takie elementy, na których nam najbardziej zależy, a resztę omijać szerokim łukiem.

    Wszystkiego dobrego Ci życzę i oby Ci się dobrze mieszkało w nowym miejscu. 🙂 I dziękuję przy okazji za wszystkie wcześniejsze treści, bo nie miałam okazji jeszcze tego napisać.

  15. Hej! Mam 30 lat. Urodziłam się w Poznaniu, ale rodzice zaraz po moim urodzeniu przeprowadzili się do małego miasteczka, które nie słynie absolutnie z niczego, wszyscy ludzie się znają osobiście bądź choćby z widzenia i wiedzą kto jest czyim synem bądź narzeczoną. Bardzo się tam dusiłam. Na studia wyjechałam do miejsca urodzenia i teraz za każdym razem jak ktoś pyta mnie skąd jestem to mówię, że właśnie z Poznania. Teraz mieszkam zagranicą, mieszkałam już w 3 różnych państwach poza Polską i łapię się na tym bardzo często, że totalnie nie potrafię opowiedzieć skąd jestem! Jest to zawsze kłopotliwy temat i staram się go omijać. W dodatku nawet kiedy jestem czasem w Polsce i ktoś pyta mnie właśnie o to, to nadal nie wiem co odpowiedzieć. Czy oni chcą wiedzieć skąd teraz przyjechałam czy może w jakiej części Polski dorastałam? Lubię słuchać ludzi którzy pochodzą z miejsc, które kochają i mogą o nich opowiadać godzinami. Mam znajomych którzy są z Sardynii, Włoch, Islandii, Hiszpanii i wszyscy też lubią wracać w rodzinne strony – ja niekoniecznie. Oni tęsknią za wieloma rzeczami związanymi z domem – ja nawet nie tęsknię za tzw 'polskim jedzeniem’ bo u mnie w domu się tak totalnie nie gotowało. Powroty do domu rodzinnego wiążą się to z tym, że nadrabiam książki, bo alternatywą jest wyjście do jedynego pubu w mieście, w którym zapewne spotkam kogoś z podstawówki czy gimnazjum i będę musiała tłumaczyć, że piję piwo bezalkoholowe nie dlatego, że jestem w ciąży :)) Mam z tym całym tematem pewien problem. Dzięki za ten tekst, będę sobie jeszcze to wszystko przemyśliwać. Byłam na terapii, ale tego akurat nie przegadałam :))

Leave a Reply

.