Moja droga „samorozwoju” była długa i często wiodła przez chaszcze. Dopiero teraz, kiedy mam 35 lat, pozwalam sobie na więcej i… żałuję, że tak późno. Pieniądze, które oszczędziłam, nie były warte odwlekania transformacji. Dopiero teraz czuję, że żyję i umiem się tym życiem cieszyć, zamiast tachać na plecach worek życiowego gruzu. Z drugiej strony nie każda inwestycja w siebie i swój rozwój jest udana. Może sama zastanawiasz się, co jest faktycznie warte swojej ceny.
KSIĄŻKI O SAMOROZWOJU – HIT CZY KIT?
Najpierw zaczynałam od książek. Po pierwsze bardzo lubię czytać, po drugie pozwala mi to na pracę w swoim tempie, po trzecie przez lata było najprzystępniejszą opcją cenową. Długo ulegałam złudzeniu, że „w internecie i książkach jest wszystko”, a skoro jest wszystko to po co za to płacić? Wpadłam w tę pułapkę zarówno jako twórczyni, jak i jako konsumentka. Powiem wprost: przez lata nie miałam pieniędzy, by wydawać je na naukę od żywych osób i książki oraz internet były najbardziej dostępną opcją dla osoby, która dysponowała zapałem i czasem, ale nie środkami finansowymi. Tak bardzo się do tego przyzwyczaiłam, że nawet kiedy mój poziom finansowy się zmienił, trudno mi było przeskoczyć na wydawanie dużych pieniędzy na kursy, konsultacje czy spersonalizowane plany.
Dopiero później zobaczyłam, że informacje to jeszcze nie wiedza i że życia mi zabraknie, by zrozumieć wszystkie niuanse dotyczące różnych dziedzin. Dlatego odpuściłam naukę czytania składów i tworzenia planów pielęgnacyjnych (swoją skórę od lat powierzam Blance Społowicz Skincoach), włosów (zamawiam plany u Marty Klowan). Był też moment, kiedy po przeczytaniu wielu ajurwedyjskich książek i artykułów zrozumiałam, że… nie pójdę dalej, bo… no właśnie — książkę przeczytasz, ale autora o nic nie masz sposobności zapytać. A ja pytań miałam mnóstwo. Nadal uważam, że książki są dobrym źródłem wiedzy, ale raczej uzupełniająco, systematyzująco lub, gdy jesteśmy laikami i ciekawi nas konkretny temat. To, co książki rozwojowe mogą nam zaoferować, ma jednak swoje granice. O zajęciach Lowenowskich mogę poczytać, ale znacznie lepiej przecież byłoby na nie po prostu pójść, bowiem ciężko uwalniać emocje z ciała za pomocą czytania o tym ciele, poza tym w procesie może przydać się doświadczony terapeuta. Wraz ze wzrostem moich zarobków, zrozumiałam też, że w przeciwieństwie do czasu sprzed 15 lat nie muszę już mozolnie wyszukiwać informacji sama, stać mnie, by zrobił to ktoś za mnie, bo dziś pieniądze są dla mnie mniejszym problemem, większym jest ograniczony czas.
Czy książki są pomocne? Oczywiście. Wiem, ilu osobom pomogło Ciepło i liczę, że Rześko będzie równie transformujące. Jednak, by skorzystać z tej transformacji potrzeba zapału, systematyczności i wewnętrznej motywacji do zmiany. Uważam, że jeśli się to ma, można skorzystać z wiedzy wielu osób, które podadzą ją nam na piśmie. Jeśli jednak potrzebujemy obecności, wsparcia, zachęty lub feedbacku, książka nie jest najlepszym wyborem.
WIEDZA W MIKRO DAWKACH
Ludzie z ADHD lub sporą ilością vaty w umyśle pewnie zrozumieją mnie, gdy powiem, że uczenie się w rozwleczonym procesie jest dla mnie trudne. Wrześniowy zapał do nauki mijał mi przy dobrych wiatrach w połowie października. Nawet studiując interesujący mnie kierunek, szybko traciłam zapał i rozpraszałam się, a szkoła stawała się przykrym obowiązkiem. Zupełnie inaczej jest w przypadku kursów. W wakacje pomiędzy semestrami nauki o projektowaniu ubrań wybrałam się na kurs z VM, by nauczyć się projektowania witryn i wnętrz sklepów tak, by sprzedawały. Bardzo mi się ten kurs podobał. Później wielokrotnie kupowałam lekcje, masterclassy czy mikrokursy — pozwalało mi to nie inwestować bardzo dużych pieniędzy, sprawdzić, czy temat mi się spodoba lub po prostu zaspokoić swoją ciekawość. I w ten sposób kupiłam kilka lekcji ceramiki, byłam na kilkugodzinnych warsztatach pracy z ciałem, uczyłam się zakładać własną stronę na WordPress. Zauważyłam też, że kilkutygodniowe kursy branżowe były dla mnie łatwiejsze niż te trwające rok. Są ludzie, którzy lepiej działają w sprintach i ja jestem taką osobą. Umiem dać z siebie dużo… dopóki się nie rozproszę. Dla takich osób wiedza podawana w pigułkach będzie bardziej przydatna niż 3 letnia szkoła.
SIŁA GRUPY I KONTAKT Z ŻYWĄ OSOBĄ
W moim przypadku — zmieniają wszystko. Dlatego, że mobilizują mnie efekty innych, czasem też problemy czy rozwiązania, które wnoszą ludzie, są dla mnie olśniewające — sama nie pomyślałabym, żeby o coś zapytać, a jednak potrzebowałam to usłyszeć. Cenię sobie możliwość zadania pytania i to, że ktoś mnie prowadzi przez proces. Warsztaty na żywo jest mi najtrudniej porzucić, za to kursy do pracy własnej, które zostały wcześniej nagrane, co prawda rzadziej niż książki (motywuje mnie to, że wydałam na nie więcej) jednak coraz częściej dzielą ich los, czyli leżą w odmętach chmury i dysku na ten mityczny „lepszy czas”, który pewnie nie muszę wspominać, nie nadchodzi nigdy.
NIE WSZYSTKIE INWESTYCJE SĄ TRAFIONE
Kiedyś, zanim kupiłam kurs lub konsultację, długo rozważałam, czy rezultat będzie tego na pewno wart. Dziś nie tracę na to czasu, bo wiem, że nie wszystkie inwestycje będą trafione. Dzieje się tak z różnych powodów. Wszystkie kursy o „ogarnięciu się i planowaniu” nie miały dla mnie sensu. Mam wrażenie, że zostały stworzone do osób, które z natury są zorganizowane. Trafiłyby do mnie treści kierowane do osób z ADHD (lub vatą), bo one uwzględniają specyfikę, która większości ludzi jest obca. Kupiłam maleńki kurs o prowadzeniu własnego biznesu online i tak mnie zestresował, że chciałam zamknąć firmę. Był stworzony przez osobę skrupulatną, zakochaną w Excelu — nie miało to dla mnie sensu, bo mój geniusz nie polega na tym typie ogarnięcia, potrzebowałam innej osoby, by móc skutecznie się od niej uczyć (i kiedy ją znalazłam, wydałam na wiedzę u niej ponad 10 tysięcy złotych). Kupiłam też trzy bardzo tanie kursy na Domestice i rozumiem już skąd tak niska cena. Nie dobrnęłam do końca żadnego z nich. Po pierwsze cena była zbyt niska i nie motywowała mnie, do wytrwania. Po drugie, wszystkie były tworzone jak od foremki, śmiertelnie nudne i niezachęcające do zaangażowania. Jeden z tych kursów był o fotografii kulinarnej. Szczerze mówiąc, więcej nauczyłam się o fotografii z newslettera (skądinąd świetnego) Dzikowskiej z Kobiecej Foto Szkoły. Czasami wiedza jest ok, ale sposób jej przekazywania nie jest dla nas. Czasami i wiedza i sposób przekazywania jest ok, ale zupełnie nie leży nam energia osoby prowadzącej, a czasami wszystko się zgadza, ale to my nie potrafimy się zmobilizować, by skorzystać.
DLACZEGO TO NIE DZIAŁA?
Kurs, książka, webinar, masterclass nie działa… kiedy ty nie działasz. Oglądanie ćwiczących osób na Instagramie nie sprawia, że zyskamy formę, oglądanie, jak ktoś piecze, nie sprawi, że nabierzemy biegłości w pieczeniu „na oko”, a wiedza, którą tylko kupimy, na nic się zda, o ile nie zechcemy wcielić jej w życie. Powstrzymywać mogą nas różne rzeczy: strach przed zmianą (nie wiem dlaczego, ale nie zamierzam tego robić), perfekcjonizm (jeśli nie mogę dać z siebie 100%, nie dam z siebie nic i obiecam sobie, że zrobię to później) lub niezidentyfikowany opór. Doświadczam go ostatnio i łapię się na nim przy różnych okazjach. Całe lata kiepsko inwestowałam w klasyczne terapie. Mogłam godzinami taplać się w emocjonalnym błocie, jako że mówienie o emocjach nie stanowi dla mnie żadnego problemu, niestety tylko w jednej terapii (paradoksalnie najgorszej) dokonałam przełomu, cała reszta nabijała mi głowę teorią, lecz nic nie transformowałam. Zrozumiałam dlaczego, dopiero gdy trafiłam na osobę spoza głównego nurtu, która uruchomiła moje czucie w ciele. Podczas kilkunastu sesji zrobiłam z nią to, czego przez lata nawet nie liznęłam z nikim innym. Znajomy opór pojawił się na Kongresie Fundacji Bądź podczas zbiorowej sesji oddychania. Nie wiem dlaczego, ale bardzo nie lubię na akord pracować z ciałem i zawsze oporuję, jednak właśnie to poruszenie ciała najbardziej zmieniło moją głowę. Również praca z ciałem w grupie bardzo mi pomogła. Żadna z tych przemian nie wydarzyłaby się, jednak gdybym o stosowanych metodach przeczytała, zamiast je zastosować.
Na koniec dodam tylko, że człowiek jest śmiesznym stworzeniem. Wiadomo nie od dziś, że szewc chodzi bez butów, najciemniej pod latarnią, ale niech najlepszym zobrazowaniem tematu: wiedzieć to nie to samo, co robić będzie moja nadmiarowa pitta. Męczyła mnie koszmarnie. Twarz rumiana i gorąca, wieczne poty, uderzenia gorąca, pragnienie chłodu. Gdybym miała wskazać przyczynę tego nadmiaru u kogokolwiek innego niż ja sama, od razu przyjrzałabym się najbanalniejszej, oczywistej sprawie – 3 kawy dziennie parzone w kawiarce z kopą cynamonu każda, pite przez miesiące nie mogłyby nie podnieść doszy, która u mnie jest na drugim miejscu. To było OCZYWISTE! Ja jednak wolałam nawet podejrzewać, że może to wczesna menopauza, żeby tylko czasem nie musieć zmienić ulubionego nawyku. Zgadnij co! Kiedy zredukowałam kawy z 3 do 1, parzę ją z mniejszej ilości kawy i przestałam używać cynamonu, moje objawy w większości ustąpiły. Czasami nie chcemy widzieć oczywistości, by zachować status quo, czasami wiemy już, że coś nam szkodzi, ale nie jesteśmy w stanie jeszcze zmienić swojego zachowania, a czasami po prostu to nie nasz moment na pracę nad sobą.
2 komentarze
Cześć Nina, świetny wpis i bardzo… o mnie. Gdyby przepytano mnie z wiekszości teori o samouzdrawianiu i pochodnych, odpowiedziałabym na każde z tych pytań, bo terorię z książek znam świetnie.. przeczytałam tom za tomem, ogladałam tez i video na youtube, profile Instagramowe etc. a czy cokolwiek z tego jest wprowadzone w życie i jestem „uzdrowiona”? no nie… Bardzo trafne to, co napisałaś – jeżeli nie działamy tylko ogladamy działanie nic się nie zmieni… Natomiast czekam na ten piekny moment że będe w posiadaniu zasobów finansowych aby zaczac móc działać.. a może zamiast czekac i tu powinnam jakoś zadziałać?
uwielbiam Twój profil IG oraz bloga, czuje się tutaj jak u przyjaciółki której nigdy nie miałam (poza moją śp. Babcią) ale zaraz czuje zawiść bo moja dusza chciałaby taką Tobą być. Pełną ciepła, empatii i taka.. nie wiem czy dobrze zrozumiesz, ale domowa. Czuję sie bardzo „cozy” gdy Cię słysze, widze.
Pozdrawiam Rześko 😉
Adrianno – bardzo mi miło, ale spieszę uspokoić, że Twoje projekcje na mój temat są o tym, co TOBIE się podoba. Ja bywam niecierpliwa, złośliwa, wybuchowa i zdecydowanie jestem tylko człowiekiem, który również toczy swoją kulkę gówna 😉 także możesz spać spokojnie. Wszyscy jesteśmy w procesie :).