Wszyscy mamy takie same potrzeby, tylko realizujemy je w różny sposób — mówią specjaliści od NVC. Obieramy różne strategie w komunikacji, (krzycząc, płacząc, dąsając się, rozmawiając konstruktywnie) i wybieramy też różnego rodzaju związki, żeby zaspokoić swoje potrzeby. Wydaje mi się, że nie ma sensu wartościować czy związki monogamiczne są lepsze niż poli itp. Sposób realizacji pragnień i potrzeb może być różny i nic nam do tego. Jeśli jednak chce się stworzyć relację długotrwałą, wieloletnią, trzeba mieć ku temu pewne predyspozycje, a może po prostu odrobinę świadomości. Moim zdaniem wiele związków się wykłada, bo ludziom przytłoczonym emocjami, nudą, rutyną lub brakiem świadomości własnych potrzeb ciężko jest zobaczyć szerszy obrazek i odświeżyć trochę swoje spojrzenie na relację i partnera. Jestem ciekawa czy się ze mną zgodzisz. Paradoksalnie, wcale nie uważam, że bycie w wieloletniej relacji jest ideałem, do którego każdy powinien dążyć. To po prostu jedna z wielu dostępnych opcji.
1 Wiedzieć, że z każdym przychodzą trudne chwile.
Na początku wierzymy w potencjał związku, wyobrażamy sobie, jak świetnie może być, a z czasem zapał nam opada. Są gorsze dni, trudniejsze chwile, nie tylko nas jako związku, ale nas jednostkowo, bo życie to nie tylko miłość, ale też praca, dzieci, zarobki, zdrowie i dalsza rodzina. Kiedy przychodzą problemy, moim zdaniem bardzo ważne jest, żeby pamiętać, że świadomie wybrało się osobę, z którą się jest i to, że jest gorzej, nie oznacza, że osoba jest zła. To też etap, kiedy łatwo wpaść w sidła romansu. Osoba z zewnątrz słucha nas ze zrozumieniem, jest łagodna, wspierająca, uważna i nami zachwycona. Albo naszym partnerem. Nie łudziłabym się jednak, że na zawsze pozostanie w roli osoby cierpliwej i nastawionej na zachwyt nad nami. Nieubłaganie, gdybyśmy weszli z nią w relację, zaczęłyby się rozmowy o tym, kto dziś kupi chleb, pojawiłyby się kłótnie lub słabsze momenty. Umiejętność akceptacji słabszych dni we własnym życiu i słabszych momentów w relacji jest moim zdaniem bardzo ważna. Byłam kiedyś w tym klubie, którego członkowie wierzą, że zły dzień to złe życie, a zły moment w związku oznacza beznadziejną relację. Dziś wiem, że to tylko moment i od nas zależy, jak sprawy potoczą się dalej. Cierpliwość, która pomaga przeżyć umieranie miłości, pozwala odrodzić się jej w nowej odsłonie. To ważne, kiedy chce się być w długotrwałej relacji. Ona musi umierać i się rodzić, kiedy planujemy spędzić razem lata, dlatego, nawet kiedy myślę, że coś nie ma sensu, daję sobie sporo czasu i jeszcze więcej pozytywnego nastawienia względem osoby, z którą jestem. Zazwyczaj po kilku dniach przypływają nowe emocje, siły i chęci, a problemy z tej nowej perspektywy łatwiej jest rozwiązać.
2 Mieć świeżość spojrzenia.
Jest trudno, bo wszyscy mamy nauczki z przeszłości, traumy, blizny i na dodatek niesiemy historię tej relacji. Uczymy się drugiej osoby i często zapominamy, że… ona też się uczy! Ewoluuje i wyciąga wnioski. Może coś, co było aktualne na początku relacji, już aktualne nie jest, a my gramy starym schematem? Czasami i we mnie wzbiera fala zbudowana z zadr, niesnasek, zawiedzionych nadziei, ale… wiem, że to, co było najlepsze w moim partnerze, nadal tam jest i może być wydobyte. Staram się wtedy pracować nad moim własnym widzeniem tej osoby. Myślę o tym, co w nim lubię, co mi się podoba, co mnie raduje i staram się zachowywać w sposób, jakby on był właśnie taki, w jakim się zakochałam. Zadziwiająco często, kiedy zmienia się nasze podejście, partner odpowiada na nasze podświadome oczekiwania.
3 Umieć zakochiwać się ciągle od nowa.
Ta umiejętność jest bardzo przydatna. Nie wiem, jak robią to pary, które nieustannie są razem. Ja mam tendencję do mocnego lgnięcia do stabilizacji, a jednocześnie trochę wtedy zawłaszczam partnera. Ciężko mi być bardzo zaangażowaną i kochać w sposób wolny, ale staram się mieć to z tyłu głowy. Mój partner jest osobną istotą. Wszystko, co dla mnie robi, a na co nie jesteśmy umówieni (a jesteśmy na porządki, rachunki i logistykę) jest jego darem dla mnie. Czasami w momencie konfliktu zastanawiam się, czy na pewno w ten sam sposób i o to samo zgłosiłabym pretensje na początku relacji, kiedy ten człowiek nie był jeszcze „mój”. To zazwyczaj działa otrzeźwiająco.
4 Mieć ciągły kontakt z bazą czyli ze SOBĄ.
Z pustego i Salomon nie naleje. Trzeba mieć czas na swoje pasje, swoich przyjaciół i swoje sprawy. Zatracenie siebie jest równoznaczne z końcem relacji, co najwyżej odroczonym. Na dłuższą metę, zauważyłam, że każdy z nas chce się czuć panem własnego życia, osobą sprawczą, która może o sobie decydować (z kim się widuje, w czym pierze majki, ile czasu poświęca na pasje, jakie ma przyzwyczajenia).
5 Lojalność.
Wiem też, że nie ma takiej sztuczki, czaru ani zaklęcia, które sprawi, że on będzie mi wierny, że nigdy nie zakocha się w kimś innym. Staram się pamiętać, że wybrał właśnie mnie jako kobietę, z którą dzieli życie i… cieszyć się tym wyborem. Bo wewnątrz serca bardzo się cieszę, że zdecydowaliśmy się dzielić życie ze sobą.
Warto pamiętać, że ta druga osoba jest naszym wyborem i priorytetem. Związek otwarty? Proszę bardzo. Poliamoryczny? Jasne, ale tylko, kiedy wszyscy uczestnicy są tego świadomi i chcą w tym uczestniczyć. Naprawdę wierzę, że związki poli mają rację bytu, ale tylko w przypadkach, gdy ludzie mają do mistrzostwa opanowaną komunikację i są świadomi własnych potrzeb. Nigdy nie słyszałam, żeby otwarcie związku było udanym lekarstwem na problemy w związku lub nieudolną komunikację. Jeśli wybieram mojego partnera na towarzysza życia, to znaczy, że nie szukam pokątnie innego. Nie ulegam mirażom. Liczę też, że mój partner potraktuje swój wybór serio. Wybrał mnie nie bez powodu, uważa, że jestem dla niego najlepsza. Byłoby głupio nie traktować samego siebie serio.
5 Komunikacja.
Nadal nie mam pojęcia, dlaczego komunikacja kobiet z mężczyznami, jest taka trudna. Wydaje mi się, że kobiety mówią innym językiem niż mężczyźni i czasem chcemy tego samego, a zamiast konstruktywnej dyskusji pojawia się awantura. Zwykle to kwestia potrzeb, dlatego warto się zastanowić, jaka potrzeba stoi za tym, co chcę powiedzieć? Może jestem jędzą, bo czuję się samotna? Chcę być przytulona? Chcę poczuć się ważna? Fajnie jest to rozkminić i móc powiedzieć wprost o pierwotnej potrzebie, nie pozwalając jej przemienić się w wyrzuty i dąsy. Fajnie o tym opowiadała Gosia Bartczak, która prowadzi warsztaty z NVC. Niestety komunikacja jest grą zespołową! Nawet najbardziej świadoma swoich potrzeb osoba, nie porozumie się z drugą, jeśli ta za nic w świecie nie kuma swoich emocji.
A Ty? Co byś dodała do tej listy?
7 komentarzy
dodałabym intymność; po części wynika to z kontaktu z bazą, wybierania tego drugiego człowieka codziennie oraz z umiejetności komunikacji i świadomości swoich potrzeb; niemniej uważam, że nie wszyscy przy spełnionych powyzszych umiejetnościach potrafią w intymność.
Marat – ciekawa myśl. Rozwiniesz ją proszę? Masz na myśli seksualność? Intymne rozmowy? Czemu nie wszyscy potrafią i co to dla Ciebie oznacza?
Dodałabym szacunek. Takie proste, a takie niekiedy trudne, szczególnie w długich związkach, gdy traktujemy drugą osobę już jak 'swoją’. Mam tu na myśli szacunek do odmiennych potrzeb i nawyków partner/-ki (takich, które nas w żaden sposób nie krzywdzą oczywiście), do tego, że mogą potrzebować więcej/mniej czasu ze swoją 'bazą’ niż my, do tego, że mogą się zmieniać ich upodobania i to, że mój placek z jabłkami już nie jest ich ulubionym ciastem na świecie, nie znaczy, że już mnie nie kocha. Po prostu woli teraz drożdżowe – i okej!
Marta – super, bardzo trafne! Z jednej strony to naturalne, że zaczynamy traktować kogoś jako „naszego” skoro prowadzimy razem gospodarstwo domowe, z drugiej to częsty element fuckupów w związkach (ja też się zapominam).
A ja bym dodała do tego „wspólne pasje” – wspólne z partnerem. Tak się składa, że ja mimo stosunkowo młodego wieku mam dość spory staż związku, w tym małżeński (nie, nie mamy dzieci – hajtnęliśmy się z miłości, nie z obowiązku :D) i nic tak nie uskrzydla jak wspólne dzielenie pasji. U nas są to przede wszystkim góry, ale także fotografia, film, muzyka czy przejażdżki rowerowe. My po prostu genialnie bawimy się w swoim towarzystwie! 🙂
Piszesz o wspaniałych rzeczach ale na pewno zdajesz sobie sprawę ze mało kto „przechodzi przez to cało”. W głębi duszy wszyscy wiemy, ze trzeba się szanować, kochać dbać o codzienność, ale o tym jakie to cholernie trudne – jakoś niewielu (pisze i mówi). W nawałnicy życia (nawet tego świadomie wybranego – choć myślę ze tak do końca świadomy nie był…) ciężko z uśmiechem na ustach (a co najważniejsze w duszy) wyjść światu (partnerowi, dziecku, matce, ojcu) naprzeciw, pomoc mu, docenić, wesprzeć i jeszcze dostać to samo, bo: ludzie może maja dobre chęci ale są rożni (jedni dobierają się lepiej inni gorze ale tez do licha chcą zbudować wspólnie świat), i tez się zmieniają. Życie w ciągłej harmonii to ciężka praca i mało kto osiąga to od razu. Co więcej, ta praca musi się odbyć żeby pewne rzeczy zrozumieć i zmądrzeć. Nie, nie jestem pesymistka i nie widzę samych trudności. Ale apeluje NAS WSZYSTKICH od docenienie tego trudu. Nie dlatego, ze się opłaca, ze zyskujemy w dwójnasób ze mamy potem łatwiej. Dlatego, ze go podejmujemy. Po prostu.
Dzięki za Twój wgląd <3