wschód słońca

To, co widzisz na zdjęciu to wcale nie słońce, lecz księżyc, który świecił jasnym światłem na tle rozjaśniającego się, różowo-fioletowego nieba. Zrobiłam to zdjęcie po zakończonej praktyce porannej jogi i muszę przyznać, że to jedna z nagród za wczesne wstawanie – te małe, ciche, magiczne momenty.

Wstawanie przed wschodem słońca nie należało nigdy do moich aspiracji. Zawsze uważałam się za sowę! Nie w głowie mi były magical mornings i nie widziałam sensu pozbywania się cennych, wieczornych godzin życia tylko po to, by zerwać się o świcie. Nic nie było w stanie mnie przekonać, a wstawanie o do pracy 6:30 bolało. Wszystko zmieniło się, jednak kiedy dopadło mnie wypalenie (zawodowe i życiowe), zaczęłam garściami tracić włosy i miałam epizod depresyjny (rzecz działa się latem zeszłego roku). Zrozumiałam wtedy, że jedną z najlepszych rzeczy, które mogę dla siebie zrobić (i którą muszę dla siebie zrobić) będzie wczesnej chodzenie spać. Te godziny przespane przed północą są szalenie ważne z punktu widzenia Ajurwedy czy TCM. Zgodnie z tą wiedzą organy lepiej się wtedy regenerują. Więcej przeczytasz we wpisie:

5 lekceważonych i darmowych sposobów, które wpływają na Twój dobrostan

Kładąc się spać o 22 czy 23 nie byłam w stanie spać do 8, czy 9. Budziłam się wtedy rozbita i z uczuciem kaca. W sposób naturalny zaczęłam więc wstawać wcześniej.

Trzeba też przyznać, że poza tym, co interesuje nas ze względów osiędbaniowych, medycznych czy życiowych, Ajurweda pełna jest subtelności, o których niezbyt często się mówi. Może dlatego, że wydają się zbyt magiczne, może dlatego, że ciężko je udowodnić. Tak czy inaczej, Ajurweda rekomenduje totalnie dzikie pory wstawania – częst 1,5 h przed świtem, a już na pewno przed 6 rano. Dla mnie to często niewykonalne na tym etapie i też wcale nie dążę, żeby tak żyć. Zimą w Polsce łatwo jest jednak doświadczyć czasu przed wschodem słońca. Kiedyś niezmiernie mnie frustrowało budzenie się w ciemności, wygrzebywanie z ciepłej pościeli i cała ta pospieszna krzątanina przed wyjściem do biura.Teraz mam znacznie więcej czasu, więc przed wschodem słońca zazwyczaj mogę ćwiczyć jogę lub medytować.

BRAHMA MUHURTA

Tak właśnie w Ajurwedzie nazywa się czas na krótko przed wschodem słońca. Stare pisma wychwalają budzenie się w tym okresie i przypisują im szereg prozdrowotnych właściwości. Można rozważać działanie serotoniny i melatoniny w dobowych rytmach, ale ja nie chcę zanudzać Cię starohinduskim podejściem, przepisując je prosto z książki. Wolę Ci opowiedzieć, jak ja się czułam, wstając przed wschodem słońca. Wstawanie w brahma muhurta ponoć daje człowiekowi również pokrzepienie duchowe. W przeciwieństwie do ciemnej i gęstej energetycznie nocy nagle świat jeszcze nie jest w pełnej gotowości, jeszcze życie nie wkracza z całym swoim impetem, ale już czujemy zmianę w energii i przede wszystkim (to było najważniejsze dla mnie) możemy zaobserwować jak noc ustępuje dniu.

Niby nic, ale poświęcając 15 minut, by w skupieniu wypić ciepłą wodę lub herbatę i patrząc za okno, mogłam doświadczać tej powolnej przemiany. Ptaki stają się ożywione, miasto, które zdaje się jeszcze spać, powoli zaczyna budzić się do życia. A przecież autobusy jeżdżą i wcześniej, ludzie przemykają w ciemności. Jednak jest jakaś nieuchwytna zmiana. Poświęcając na to poranki w grudniu i styczniu doświadczałam codziennie takiej radości i spokoju, jakiej doświadcza się podczas wiosny. Ciężko opisać to słowami, ale była we mnie radość zwierzątka, które po ciemności widzi blask, a po obcowaniu z gołą ziemią znów cieszy je kiełkująca trawa.

Z początku zastanawiałam się, czy to nie siła sugestii. Czy naprawdę czuję się psychicznie lepiej, wstając przed świtem? Czy obserwowanie budzącego się dnia może uspokajać moją głowę? Trochę wydumane. Teraz jednak robi się jasno o wiele wcześniej i nie doświadczam już wstawania o zmroku. Co ciekawe… cała moja radość z poranków przygasła. Budzę się już w pośpiechu i myślami jestem w pracy. Teraz dostrzegam, jak dobrze mi robiło wstawanie w ciemności. Zapalałam moją lampkę solną, oddawałam się nawykom i rytuałom i powoli startowałam w dzień. Teraz jest inaczej, choć nawyki i rytuały ani ilość czasu, jaki mogę sobie poświęcić rano się nie zmieniła.

Chętnie doświadczałabym tego zjednoczenia z cyklem jeszcze, ale chwilowo z przerażeniem myślę o budzeniu się przed wschodem słońca latem 😉 na razie musi mi wystarczyć budzenie się o 6:30.


Pomóż mi tworzyć inspirujące treści i nagrywać podcasty (pierwszy ogólnodostępny odcinek TU) wspirając przestrzeń Blimsien na Patronite:

baner

 

...

3 komentarze

  1. Zuzanna Marcinkowska

    Od października wstaję od 4:30 do 5:30, na ogół o 5:00 (zależy od dnia) i jest to dla mnie odkryciem dziesięciolecia i totalnym oświeceniem 😀
    Zawsze myślałam, że jestem sową. A tu proszę, okazuje się, że zdecydowanie lepiej funkcjonuję (wydajniej, przytomniej), jak przesunę sobie dzień na „wcześniej”. Do tego doszło, że w weekendy i wolne dni (gdy mus mnie nie zmusza do wczesnego wstawania) budzę się sama z siebie najpóźniej o szóstej i jestem gotowa do wstawania.
    W przerwie świąteczno noworocznej miałam 2 tyg wolnego i wróciłam do dawnych nawyków. Masakra. Moje wszystko zastrajkowało, wróciłam przytruta, przymulona ja i z dobry tydzień zajęło mi wracanie do przytomniej egzystencji.
    Uwielbiam poranną rundkę wokół domu z moją psą (mamy domek z ogródkiem, więc mogę latać w szlafroku, zwłaszcza, że zima rozpieszcza), mega magiczny rytuał. I wszystko takie niespieszne i takie najmojejsze, zanim reszta domowników wychynie z norek.

  2. Blum

    ja ostatnio wypadłam z mojej dobrej rutyny. Mam problemy z zasypianiem, a kiedy już śpię śnią mi się koszmary, więc nie mam siły budzić się o 6:00 czy nawet o 7:00. Budze się, jakbym przewaliła wywrotkę gruzu.

Leave a Reply

.