
Rychła wyprowadzka skłania mnie do podsumowania moich dorosłych mieszkań. Pozwolę sobie pominąć te, w których mieszkałam naprawdę tylko chwilę. Nie znoszę się przeprowadzać. Sam moment pakowania, pozbywania się rzeczy, przewożenia wszystkiego jest dla mojej vaty destabilizujący. Lubię za to nowe początki i mam przekonanie, że niemal z każdego miejsca da się zrobić Dom.
PIERWSZE / NOWE BUDOWNICTWO
Nie znałam wtedy jeszcze Krakowa. Mieszkanie pokazał nam ktoś ze znajomych mojego taty. Wydawało mi się takie wielkie! W istocie miało prawie 70 m, to dużo! Nowe budownictwo. Jak tam weszłam, od razu dobiliśmy targu. Tanie było. Kosztowało może z 1500, może mniej. Stan deweloperski. W łazience obrzydliwe brązowe kafle o strukturze salcesonu albo wędliny z żyłką. To one były sprawcą mojego nieraz mocno przesadzonego makijażu, bo bardzo manipulowały sztucznym światłem. Kuchnia smutna, ale mieściła stół! Największy w tym mieszkaniu to był ciemny korytarz, całkiem nie wiadomo po co! Sypialnia — wąska, nieustawna kiszka! Duży salon (mówienie o największym pokoju salon wyniosłam z rodzinnego domu, dziś budzi we mnie czułość i trochę śmieszy). Balkon był ciemny, pierwsze piętro, widok na zamknięte podwórko, ale jak to w deweloperce, podwórko oznacza zabetonowany parking i dwa zimozielone drzewka. Wszędzie kostka bauma.
Wtedy, po latach mieszkania w domu, cieszyłam się z mieszkania. Nie rozumiałam, po co komu dom? Dom z drewnianymi podłogami… brr, aż wzdrygałam się na samą myśl. Mycie i odkurzanie kondygnacji schodów nie jest fajne. Drewanie deski wysychają a w szparach kurz, koraliki z zerwanych naszyjników, bogini wie co. A ogród? Wiecznie trzeba coś tam robić. A to drylować wiadrami wiśnie, a to pielić, a to wyrywać chwasty i mech z chodnika przed domem. Byłam młoda i cieszyłam się na panele, które można odkurzyć raz dwa. Zamiast ogrodu wolałam iść raz na dwa tygodnie do parku. Chciałam życia! Klubów, imprez, tatuaży, a nie jakiegoś bzdetnego pielenia grządek.

Przeprowadziliśmy się tam z moim ówczesnym chłopakiem z dwóch różnych miast w Polsce. Metraż nas onieśmielał. Ja byłam taka szczęśliwa, że w Krakowie jest Ikea, której nie było w Szczecinie. Nie znaliśmy swoich potrzeb, więc meblowaliśmy to mieszkanie dla naszych wyobrażonych siebie. Duży pokój miał stolik kawowy, rozkładaną kanapę (mam ją do dziś) i pufy. Gości jednak nie było u nas prawie nigdy, bo ja nie lubiłam, a poza tym mieszkaliśmy na zadupiu i nikomu nie było po drodze. Na balkonie nic nie chciało rosnąć, bo było ciemno. Całe to mieszkanie było ponure. Okolica też. Potem mieszkałam jeszcze w innych kątach Krakowa i wszędzie było lepiej niż tam, ale na tamten czas to było moje najpiękniejsze i ukochane mieszkanie. Na ścianie w kuchni namalowałam mural, reprodukując Roya Lichtensteina. Sypialnia była różowa i jakimś cudem namówiłam mojego chłopaka na spanie pod baldachimem. Potem wielokrotnie rearanżowaliśmy tę przestrzeń i nawet udało nam się zmienić część dużego pokoju w mini pracownię. Jedna ściana była czerwona. A potem się rozstaliśmy. Nie było mnie stać, żeby zostać w tym miejscu, a on nie lubił zmian, ustaliliśmy więc, że to on zostanie, a ja się wyprowadzę. Jak tylko to zrobiłam, dostał wymówienie najmu, bo deweloper, do którego należał cały budynek, chciał sprzedać to mieszkanie. Kosztowało wtedy 6 tys. za m2 i jak na tamte czasy były to ogromne pieniądze.
Moje wnioski: nowe budownictwo często jest słabo skomunikowane, dzielnice bywają ubogie w sklepy, urzędy i całą resztę. Nie chcę już mieszkać w dalekich dzielnicach miasta, bo traci się czas na dojazd. Wynajmując, stawiałabym na jakość wykończenia. Drewniane podłogi zawsze będą lepsze niż panele. W głębi serca uważam jednak, że nowe budownictwo pozbawione jest duszy. A ja lubię duszę!
DRUGIE / BLOK Z WIELKIEJ PŁYTY
Przez moich znajomych pieszczotliwie określany „gruzem”. Byłam tak spanikowana rozstaniem, że nie miałam siły szukać mieszkania. Najpierw wprowadziłam się do znajomej, jednak jej mieszkanie było ciemne, pozbawione jakiegokolwiek ciepła, obrazka, kwiatka, czegokolwiek. Znajoma była kochaną i dobrą duszą, miała jednak 40 lat i wiodła żywot inteligenckiej starej panny. Chodziłyśmy na kawę, gadałyśmy o literaturze i polityce, miałam jednak wrażenie, że dorosłam już i tak zbyt szybko i skoro mam lat 25 muszę poszukać młodszej lokatorki. Tak trafiłam na Krowodrzą Górkę do innej znajomej. Miałam pokój wielkości znaczka pocztowego i kiedy rozkładałam kanapę, praktycznie nie było gdzie postawić nogi. Byłyśmy we dwie i w trzy koty, które ciągle się prały. Mieszkanie było śmiesznie tanie, bo kosztowało chyba z 1200 zł z rachunkami. Zimą miejskie ogrzewanie dawało tak, że można było paradować w samych majtkach i uwielbiałam to! Uwielbiałam też balkon z widokiem na góry i niezabudowaną przestrzeń.





Dookoła było pełno warzywniaków i małych sklepików, drzew i przystanków autobusowych. Mieszkanie było w koszmarnym stanie. Nauczyłam się tam rozkręcać rury, przetykać wannę (nie odpływ, mam na myśli kratkę ściekową), wygładzać ściany i naprawiać stare okna. Tynk sypał się ze ścian, staruszka, która wcześniej tam mieszkała, pozostawiła po sobie szafy pachnące naftaliną i kolonię moli odzieżowych. Światło wysiadało bez wyraźnego powodu. Z kolejną współlokatorką śmiałyśmy się, że babcia nie lubi jak przyprowadzamy chłopaków i wtedy daje o sobie znać. Żulerscy sąsiedzi z mieszkania nade mną wielokrotnie mnie zalewali, w łazience rósł na ścianie grzyb, a całe mieszkanie pewnego pięknego dnia dostało mrówek, które przywędrowały od któregoś z sąsiadów i opanowały blok. Nie szło się ich pozbyć i chociaż nie mam nic do mrówek, znajdowanie ich w chlebie, makaronie, kaszy… dosłownie wszędzie stało się męczące. Po doświadczeniu mieszkania w grodzonym osiedlu o wiele bardziej lubiłam moich sąsiadów z bloku, choć był też dzień, w którym konkubent zadźgał nożem w pijackim widzie wiecznie pijaną konkubinę i w bloku było pełno policji.

Na odpadający tynk poprzyklejałam zdjęcia w kuchni. Było tam wszystko. Kolaż zakrywał zdartą olejną farbę. Kuchnia była maleńka. Kiedy się tam wprowadzałam, moja współlokatorka nie miała nawet pralki. Chodziła prać po znajomych, piła kawę, wracała za tydzień, zabierała suche i przywoziła nowe pranie.
Przez długi czas mieszkałam tam z dziewczyną, która odpowiedziała na moje ogłoszenie na starym blogu, a potem zaprzyjaźniłyśmy się i tak jest do dziś! Potem przez jakiś czas dzieliłam opłaty na pół z ówczesnym chłopakiem, który jednak nie zamierzał dać poczuć tym murom męskiej ręki i po prostu traktował mieszkanie jako weekendową bazę wypadową do krakowskiej najebki. Potrafił przyjechać, nawet kiedy byliśmy pokłóceni na śmierć, no bo przecież płaci… dość szybko zrozumiałam, że jeśli nie chcę być jego sprzątaczką, kucharką i niańką, czas się pożegnać. Mieszkałam sama i byłam naprawdę dumna, że udaje mi się żyć solo w Krakowie i jeszcze odkładać. Już miałam w planach przeprowadzkę do Berlina, kiedy użyczyłam mojego domu Rulo. Było bajecznie. Kiedy się wyprowadzał, tego samego dnia napisała do mnie przyjaciółka, która właśnie zerwała zaręczyny i szukała kąta. Mieszkała ze mną przez chwilę, potem wróciła do domu, a potem znów wprowadziła się do mnie.



Co za cudowne czasy to były! Malowanie paznokci, picie wina, zjeżdżanie na papierosa na dół, żeby nie jarać tak okropnie dużo, co na balkonie było łatwe. Wychodzenie do Żabki w kapciach, piżamach i kurtkach zimowych. Śpiewanie w kuchni, dzikie pląsy, zdrowe obiadki i brokat wszędzie. Kiedy się wyprowadziła, bo wynajęła coś własnego w lepszym stanie, było mi smutno i pusto. Kilka miesięcy później w pociągu do Szczecina napisałam na Facebooku, że szukam pokoju. Na moją bardzo lekką propozycję odezwał się facet, którego poznałam na apce randkowej jakiś czas temu. Między nami nie kliknęło, ale zakumplowaliśmy się. Ja już wtedy spotykałam się z Wojtkiem, a on zaczął spotykać się ze swoją ówczesną dziewczyną, więc sytuacja była bezpieczna. Bardzo mi pomógł z przeprowadzką i oto mieszkałam w starej kamienicy na tyłach ogrodu botanicznego.

Moje wnioski: ogrzewanie miejskie jest tanie! To o wiele lepsze rozwiązanie niż własny piec. Mieszkanie w bloku nie musi być straszne, o ile sam budynek i sąsiedzi dbają o czystość. W bloku najlepiej wybierać mieszkania wysoko (i tak jest winda), bo są pełne słońca i miewają naprawdę fantastyczne widoki!
TRZECIE / STRYCH W STAREJ KAMIENICY

Widziałam na zdjęciach to mieszkanie i to był dopiero gruz! Na szczęście M. miał dwie prawe ręce i uwielbiał majsterkować. Zdemontował kaloryfer, wymalował mieszkanie na czarno i biało zostawiając drewniany parkiet i belki. Meble i lampy zrobił sam, łazienkę odnowił. Wyglądało bosko! Od samego progu znajdywał się człowiek w strefie wspólnej. Był duży stół, przy którym jedliśmy posiłki z naszymi znajomymi. Obok kanapa, mały stolik i hamak! Ach! Ten hamak to nie ja jedna kochałam! Zimą mieszkanie było ogrzewane kozą i elektrycznie, ale nagrzewało się szybko i było ciepłe. Było dużo światła i chociaż nie miało balkonu, tylko żygownik, bardzo je lubiłam. M. nie był wielbicielem roślin, czego nie można powiedzieć o jego kotach, które zjadały wszystko jak leci (oprócz kaktusa Andrzeja ofkors). Zminimalizowałam więc swoje rośliny, rozdałam meble balkonowe i zostawiłam kilka kaktusów i sukulentów.

Mój pokój mieścił rozkładaną kanapę, szafę z Ikea i regał oraz biurko zrobione przez M. Świetnie mi się tam pracowało, spało i medytowało. Uwielbiałam tam mieszkać, mimo że latem nie dało się zrobić przeciągu, a sąsiedzi byli lekką żulerką i często głośno i w mało ładnych słowach przerzucali się wyzwiskami. Niestety z czasem M. zaczął coraz częściej wyjeżdżać zawodowo, a jego koty tęsknić jak szalone. W efekcie dzień zaczynałam od wycierania kocich szczochów sprzed moich drzwi i zbierania kociej kupy. Problem narastał, kocie siuśki wsiąkały w drewniany parkiet i sytuacja stawała się coraz mniej przyjemna. Oboje byliśmy już mocno zaangażowani w nasze warszawskie osoby, więc właściwie z miłego co-livingu zaczęliśmy się rozmijać i przerzucać opieką nad kotami. Potem ja mieszkałam 50/50 w Krakowie i Warszawie, a mój ex zatęsknił za naszym kotem, więc Adik przeniósł się do niego. Mentalnie chyba już byłam w Warszawie i w ogóle nie było mi żal, że się wyprowadzam. Mimo słabej końcówki śmierdzącej kocimi odchodami to było boskie lokum, wspaniały towarzysz i masa ludzi, która z nami tam bywała lub pomieszkiwała. Dziewczyna M. była u nas prawie w każdy weekend, jego ex współlokator mieszkał z nami przynajmniej przez dwa tygodnie i o dziwo, w ogóle nigdy mi to tam nie przeszkadzało i nie czułam, że ktoś mi włazi w prywatność. Wręcz przeciwnie, było wyśmienicie!




Moje wnioski: to prawda co mówią o zimnym poddaszu zimą i duchocie w lecie. Strychy mają super klimat, ale to nie byłaby moja wymarzona opcja, gdybym kupowała własne mieszkanie. Okna, z których niemal nie ma widoku, potrafią być depresyjne. Mieszkanie, w którym trzeba dużo robić, nie jest super dla dziewczyny bez samochodu. Drewno na opał nie znajdowało się na strychu samo, gdyby nie M. nigdy nie mieszkałoby mi się tam tak dobrze.
CZWARTE / KAMIENICA
Zaraz potem zamieszkałam z Wojtkiem. Jakie my toczyliśmy boje na samym początku! Ja wszędzie chciałam uprzytulniać i rozjaśniać, a Wojtek za nic nie chciał odpuścić swoich męskich gratów, które jego zdaniem robiły klimat. Ja płakałam, że w tym domu nie ma dla mnie miejsca, on się frustrował, że robi wszystko, żeby mi było dobrze. Minęło jednak trochę czasu i dogadaliśmy się. On pozbył się trochę gratów, ja zminimalizowałam swoje. Zrobiło się zielono, gotowaliśmy dużo, ciągle mieliśmy, a to gości, a to dzieciaki. Co środę prowadziliśmy dom otwarty i od 20:00 ściągali do nas znajomi na kawę, herbatę lub wino. Czasem było 5 osób, czasem 15. Stary Mokotów okazał się kapitalną dzielnicą, która miała w sobie wszystko to, co kochałam w Berlinie najbardziej. W przeciwieństwie do mieszkania nr 1 tu wszyscy mówili sobie dzień dobry, było wiele sąsiedzkich inicjatyw i było… rodzinnie. Nigdzie nie czułam się tak u siebie, jak na Moko! Sklep Anka jest moim ukochanym miejscem gdzie można dostać przepis na sezonowe danie, do Bąbla wbijamy z Luną po kości i inne wędzone uszy, które sama sobie może wybrać, Teatr Nowy jest idealny na lunch, kiedy pracuję z domu i dostaję już kompletnego pierdolca, a w Rege miło czasem popląsać lub wpaść na lampkę wina. O Starym Mokotowie napiszę kiedyś osobnego posta, to jest moje miejsce nr 1 na ziemi.
O mieszkaniu dużo pisać nie będę, bo robiłam to już TU i TU. Swoją funkcjonalność i piękno zawdzięcza ono Wojtkowi, który jest fachurą i umie zrobić remont, odświeżyć meble i ma oko do staroci. Klimat to moje dzieło i nawet nie macie pojęcia ile przyjemności mi sprawia, kiedy kumple wychodzą na peta na mój balkon pełen truskawek i groszku i wzdychają, że widać tu kobiecą rękę. Bardzo mnie to cieszy i jeśli czegoś mogę sobie życzyć w nowym mieszkaniu to chyba tylko dużego stołu, żeby móc wszystkich przy nim karmić i słuchać ich opowieści!
Moje wnioski: Lokalizacja jest ważna! To, co dookoła jest ważne. Myślę też, że Mokotów jest taki super, bo nie skupia wokół siebie jednej grupy społecznej. Jest tu dużo starszych osób, trochę żulerki, jest sporo młodych rodziców i singli ok. 30. Ta mieszanka sprawia, że nie ma zadęcia ani jednego interesu społecznego. Nie jest idealnie czysto i cicho, ale jest bardzo przyjaźnie i łatwo wsiąknąć w okolicę i jej życie.
Trzymaj kciuki za nasze nowe lokum. Jeszcze nie mamy nic pewnego, a wiemy, że musi nas powalić energią. Z pewnością będzie to znów stan – gruz, ktory przywrócimy do życia.
♥
Chcesz częściej mnie czytać?
Pomóż mi regularnie publikować wspierając to, co robię na Patronite:

1 Comment
Przeczytałam z wielka przyjemnością i trzymam kciuki!!! <3 Chociaż podziwiając fach w reku Wojtka i Twoją smykałkę do dekorowania, nie będzie trudno! 🙂 Cóż, ja najmilej wspominam swoje drugie, studenckie mieszkanie. Kamienica, z wielkimi oknami (mycie ich z moim lekiem wysokości było cudowne..), drewnianymi schodami. I MY: kolega z roku ze studiów ( i wioski niedaleko mnie) ze swoją dziewczyną, a ja w drugim. Team idealny. Obiadowe rozmowy w kuchni, wiecznie otwarte drzwi i muzyka, wspólne piwka.. Trochę się znał więc jak był jakiś techniczny problem z pralką, kablami-zawsze potrafił coś poradzić. Nadal kocham kamienice i liczę, że jeszcze kiedyś w takiej zamieszkam. Choć obecne w 4 piętrowym bloku, w spokojnej dzielnicy też nie jest złe 🙂