Niektórzy mają motto życiowe, że jak kraść to miliony, a jak kochać to księżniczki. Ja mam takie, że jak chodzić na jogę to dla savasany (co by wyjaśniało moje ostatnie zainteresowanie jogą nidra). Nigdy jednak nie sądziłam, że jogę można połączyć w super format z moją inną ulubioną czynnością. Jest nią jedzenie – oczywiście.

Taki format zaproponowały dziewczyny z Sunny Side up. Olga Guz jest nauczycielką ashtangi, hatha i vinyasa jogi, którą możecie znać z onlinów, warszawskiego Stanu Skupienia lub Yoga Beat Studio. Julia Taranko zawodowo zajmuje się stylizowaniem jedzenia do sesji zdjęciowej, ale w SSU odpowiada za kulinarną część wydarzenia. I co ja Wam będę mówić, Julia serwuje jedzenie, jakiego brakuje nie tylko w stołecznych, ale i ogólnopolskich śniadaniowniach. Ale zanim o jedzeniu, pomówmy o samym anturażu i o jodze.

Wydarzenie miało miejsce w kulinarnym foto studio na warszawskiej Pradze. Loftowy wygląd i chłód był bardzo przyjemny w tę upalną lipcową niedzielę. Na podłodze czekały na nas maty, a na stole cytrusowa lemoniada.

 

Odkąd zainwestowałam w swoją matę do jogi od Miamiko nie korzystam już w ogóle z tych dostępnych na wyderzaeniach lub w szkołach jogi. To mało higieniczna opcja, zwłaszcza podczas pandemii, ale w czasach przed COVID-19 doceniałam, że nie muszę zabierać ze sobą własnej maty (zwłaszcza w czasach, kiedy jej nie miałam). Dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji jest kupienie specjalnego ręcznika do jogi. Zazwyczaj zrobiony jest z szybkoschnącej, antypoślizgowej mikrofibry. Po praktyce wystarczy go wyprać w pralce i gotowe!

Sama praktyka przez Olgę była określona jako łagodna, za to muszę przyznać, że ja byłam wyraźnie w kapha nastroju i ruszałam się jak mucha w smole oszczędzając kręgosłup. Zawsze zadziwia mnie, jak ciężko zebrać mi się do praktyki, a jak fenomenalnie czuję się już po. Moje wewnętrzne dziecko aż fika koziołki z radości. Śmieszny jest też pierwszy pies z głową w dole, który jest męką i ostatni pies z głową w dole, kiedy zakres jest już znacznie pogłębiony a asana pozwala mi się zrelaksować.

Po porządnej porcji ruchu zwinęłyśmy maty a główne miejsce zajął stół. A na stole same pyszności w opcji: all you can eat. Nie wiem, czy jest lepsza pora roku niż lato, żeby ucztować. Zobaczcie z resztą same:

Młode ziemniaczki ze świeżym zielonym groszkiem, kurkami i koprem?

Bób z młodą cukinią podany na delikatnym serze (kozim? owczym?).

Wślizgnęłam się do kuchni, żeby wykraść dla Was zdjęcie z przygotowań.

Sałatka z przepysznych ogórków, młodych rzodkiewek, mięty i słonego sera oraz pikantny hummus z bakłażanem.

Do tego fantastyczna foccacia z przepisu Jadłonomii.

Na deser owoce na serze.

Oczywiście tylko po to, by położyć je na świeżutkiej domowej drożdżówce.

A na wyjściu jeszcze napój do zabrania ze sobą.


Uwielbiam taki sposób spędzania czasu. Joga rozluźniła moje spięte mięśnie i mnie ugruntowała, a pyszne, sezonowe jedzenie spożyte w miłym towarzystwie to dla mnie wymarzony start w piękny weekend. Bardzo polecam. SSU z formułą yoga & brunch pojawiają się również na Helu, a ich jogowe wyjazdy są ogólnopolskie, więc nie traktujcie mojej recenzji, jako stołecznej ciekawostki, a jako szczerą rekomendację dotyczącą całej Polski.

 Strona SSU.

Cena: 80 zł.

...

3 komentarze

  1. Blum

    Właściwie to kimono a nie sukienka 🙂

  2. Agnieszka

    Super jest to wydarzenie i cena naprawdę w porządku! Jakby ktoś słyszał o czymś podobnym we Wrocławiu lub na Dolnym Śląsku, dawajcie znać dziewczyny 🙂

Leave a Reply

.