W zeszłym roku karczowałam swoje korzenie bez litości. I chyba się trochę zapomniałam!
Najpierw do swojego mieszkania przygarniałam różnych ludzi i mieszkaliśmy wspólnie. To skutecznie oduczyło mnie zapędów autorytarnych w sprawach tak błahych jak gdzie wisi chochelka oraz jak należy prawidłowo użytkować zmywarkę. Fuck it. Potem, łaknąc zmian i lekkości, sama wyprowadziłam się zamieniając dwupokojowe mieszkanie na północy Krakowa na pokój na tyłach ogrodu botanicznego. Pozbyłam się całej masy rzeczy i ani myślałam bawić się w kolekcjonowanie misek, tarek, obieraczek i wyciskaczek. Straciłam pracę i sporo jeździłam po Polsce. Poznawałam nowych ludzi i czerpałam przyjemność z posiadania współlokatora i przyjaciela w jednej osobie, jakim niewątpliwie był dla mnie Maro. Później oddałam nawet kota Adka, mojemu ex partnerowi, który był bardziej stabilny i na miejscu. W międzyczasie kursowałam pomiędzy różnymi miastami, miałam relację otwartą, potem związek na odległość, skupiłam się na poszerzaniu swojej świadomości, na medytacji, na pracy, czytaniu i pisaniu. Miałam wielki apetyt na życie i chciałam być w stu miejscach na raz, z jedną walizką pod pachą, nie posiadać prawie niczego i być lekka jak obłoczek.
I to by wszystko było super, gdyby nie to, że człowiek jest czasem taki durny, że mimo, że dobrze wie jak powinien robić, w praktyce jakoś o tym zapomina. Ja tak bardzo skupiłam się na rozwoju swoich górnych czakr, właściwie od serca w górę, że totalnie zaniedbałam dolne. Na efekty nie trzeba było długo czekać, co tu dużo mówić, zaczęło mi odbijać, pochorowałam się, a właściwie doznałam całego wysypu dziwnych symptomów, które lekarzom nie kleiły się absolutnie z wynikami badań, złapałam schizę i wielki lęk przed śmiercią i nieustannie doznawałam uczucia odrealnienia. Więc tak, jeśli ktoś mnie spyta czy „into the spiritual wild” można zapuścić się samotnie, odpowiem, że oczywiście można, ale kroczenie ścieżkami ducha bez przewodnika, może się skończyć podobnie jak dla bohatera filmu „Into the wild”. A przynajmniej, że brakiem wiedzy, wglądu i zdrowego rozsądku, można zrobić sobie aua. No i ja sobie to aua zrobiłam. Definitywnie.
Nie wiem do dziś dlaczego dla niektórych to działa. Dla Rulo brak domu działa świetnie. Być może jest bardziej ugruntowany w sobie, może wynika to z różnicy kulturowej, różnicy wieku, całkiem innej misji do zrealizowania w tym życiu lub od płci. Nie jestem pewna, wiem że niektórzy fenomenalnie funkcjonują bez uziemienia. Zazwyczaj jednak są oni blisko natury, co może mocno balansować dolne czakry. Tak czy inaczej, ja domu mieć już nie chciałam. Tęskniłam za nim, ale nie chciałam być w standardowej relacji, nie chciałam osiąść w jednym miejscu i nie chciałam powtórki z rozrywki. Raz już miałam dom i go straciłam i nie byłam pewna, czy jestem gotowa na ewentualną powtórkę z rozrywki. Dzielenie domu z ludźmi, z którymi nie jest się w związku, bardzo mi się podobało. Ze związkiem w ogóle miałam problem, bo wydawało mi się, że heteroseksualny, monogamiczny związek może być zwiastunek nadchodzących kłopotów, schematów i rozczarowań, a przede wszystkim, że włoży mnie w klatkę życia, którego nie chcę i w którym się nie widzę. Dużo wody musiało upłynąć, dużo miłości i dużo klocków w głowie musiałam poprzestawiać, żeby to w ogóle było dla mnie do pomyślenia.
No a teraz jestem i ten dom buduję. Trochę się cykam, bo nie mam już lat nastu i mam swoje przyzwyczajenia i potrzeby. Nie wspominając nawet o moim dekadę starszym partnerze. Trzeba to jakoś dograć. Jednocześnie czuję, że jest mi to bardzo potrzebne i że bez stabilnej podstawy nie zdziałam w tym świecie nic. Nie mówię wcale o opieraniu się na drugiej osobie, raczej o pewnym rytmie, powtarzalności, stabilizacji. Dalej obstaję, że prawdziwego oparcia należy szukać tylko w sobie. No i dzielenie z kimś codzienności jest źródłem ogrooomeeej radości. Dla mnie zawsze było, bo jestem domatorką.
CO TO ZNACZY, ŻE NIE MASZ KORZENI LUB NIE JESTEŚ UGRUNTOWANA?
To może znaczyć, że masz metafizyczny odlot. Że bujasz w obłokach, ale masz problemy z realizacją swoich planów. Jesteś niestabilna. Albo martwisz się o swój byt. Boisz się jutra. Mówiąc o czakrach mamy na myśli głównie czakrę podstawy odpowiadającą mówiąc po zachodniemu za podstawowe cegiełki w piramidzie Masłowa. Czyli latasz sobie jak balonik, ale brakuje Ci osadzenia, co za tym idzie pewności i poczucia bezpieczeństwa.
CO MOŻNA ZROBIĆ, ŻEBY SIĘ W TAKIEJ SYTUACJI WZMOCNIĆ?
Jest kilka rzeczy, które możesz zrobić. Bardzo dobrze robi kontakt z materią np gotowanie. Superważny jest kontakt z naturą. Zapomnij o słuchawkach i muzyce, idź do parku i patrz co się dzieje. O co kłócą się ptaki? Które drzewo złamało się po burzy? Co robi starszy pan z pieskiem? O czym szumią trawy? Super jest też grzebanie się w ziemi i sadzenie oraz pielęgnowanie kwiatków lub kontakt ze zwierzętami. Ma to na nas wpływ bo podświadomie synchronizujemy się z naturą i widząc jak świetnie ona sobie radzi, jak wszystkie te procesy sprawienie działają, czujemy się z nią jednością.
Można również się uziemiać. Uziemianie polega na tym, że boso chodzisz po trawie, po piasku na plaży, po łące. Możesz też przyłożyć dłonie do ziemi. Chodzi o to, by ustabilizować swój „układ elektryczny”. Może nigdy nie zastanawiałaś się nad tym, ale chodząc w butach z podeszwą z tworzyw sztucznych po betonie i płytkach, nie masz szansy na naturalne uziemienie swojej energii, a przecież nasze ciała stworzone były do hasania boso. Więcej info znajdziesz TU. Możesz tez oczywiście w to nie wierzyć, ale z pewnością przyznasz, że to bardzo relaksujące i nie ma prawa zaszkodzić.
Możesz też zastosować wizualizację. Stań mocno na nogach. Leki rozkrok wskazany. Oddychaj głęboko i wyobraź sobie, że Twoje stopy wypuszczają korzenie, które sięgają aż do jądra Ziemi. Rozrastają się na cały glob.
To bardzo ciekawe spojrzeć na ścieżkę serca z perspektywy czasu i dostrzec błędy jakie się popełniło. Teraz moją misją jest:
- ugruntowanie się
- złapanie harmonii
- stworzenie sobie osobnego świata od świata, który dzielę z moim ukochanym
- stworzenie pięknego wspólnego świata, który będzie nas cieszył
- zajęcie się dobrostanem mojego ciała
O tym jak to będę robić dowiecie się już w następnych odcinkach serii „Z pamiętnika Rozbójnika” 😉
12 komentarzy
To bardzo fajne, że piszesz o uziemnieniu i ugruntowaniu 🙂 Jestem właśnie po 3 miesięcznym cyklu warsztatów metodą Lowena (bardzo, bardzo polecam!) i cała zabawa właśnie w tym, żeby przywrócić przepływ między miednicą, sercem i głową. Wtedy dopiero czuć, że jesteśmy w domu 😉
Ela, spadasz mi z nieba!!!Opowiedz więcej co to były za warsztaty! Bardzo potrzebuję czegoś takiego i Lowen od wczoraj chodzi mi mocno po głowie. Oczekuję porad kogoś kto już był i wie co z czym i jak.
Jakie książki na dzień dzisiejszy polecasz Blim (mówiąc o duchowości i czakrach)?
Agata – nadal Davida Ponda https://blimsien.com/osho-pinkola-estes-karo-akabal-michal-pasterski-i-inni-subiektywnik-ksiazkowy/
Dobrze robi na ugruntowanie psychoterapia 🙂 Polecam, sprawdzialm osobiscie 😀
Wchodząc w ten związek przeanalizuj, czy nie grozi wam scenariusz żurawia i czapli – czy nie będziecie się mijać na ważnych życiowych etapach.
Aśka – mam uważność na to, żeby nie mieć scenariusza. To jest jedna z najlepszych rzeczy jakie dla siebie w życiu zrobiłam 🙂
A ja to wszystko przegapiłam uziemiając się na wodzie (i nawet zaczynam o tym pisać – na razie w formie NOTATKI na blogu, czyli całkiem bezpiecznej 🙂 Radości z budowania 🙂
kurde czasami sobie myślę, że tak dziwnie idę Twoimi ścieżkami. Kiedy pisałaś o Rulo miałam wrażenie, że piszesz o moim 'przyjacielu’ który nieświadomie zmienił moje podejście do życia. Dziś, półtora roku później, odnajduję się w Twoich tekstach i też czuję przebłyski 'uziemiania’ w kontekście domu i prawdziwego kontaktu z naturą. Poznałam kogoś wartościowego, kto daje mi dużo miłości i coraz częściej biegam bez słuchawek. Popołudniami (staram się codziennie) wychodzę na taras przed dom, z moim piesem i on sobie wesoło gania a ja za nim boso po trawie. Jedyne co mi przeszkadza to wysyp ślimaków na które można się natknąć ale cóż…nie można mieć wszystkiego!
ściskam mocno i trzymam kciuki !
Lowena prowadzi Marzena Barszcz w Warszawie http://www.psychoterapiaprzezcialo.pl, warto zapisać się na newsletter ze strony, bo to właśnie na maila przychodzą informacje o cyklach warsztatów dla grup początkujących. W moim cyklu było 11 spotkań (nie trzeba być na każdym) i dla mnie było to brakujące ogniwo po terapii. Mocna, rozwijająca rzecz!
Świat jak zwykle z właściwym sobie poczuciem humoru:) Znalazłam tego bloga szukając informacji o przebijaniu pistoletem, a trafiłam na tenże artykuł i tak się składa że mam ostatnio podobnie – masowo zaopatrzam dom w rośliny wszelakie, a już chodzenie boso codziennie i kontemplowanie kaczek i innych stawów obowiązkowo:)
Pewnie ogarniasz kto to są empaci, ale jeśli nie to tak przeczuwam że polecam Ci, mi to dużo rozjaśniło i doprawdy nie rozumiem jakim cudem nigdy wcześniej na to słowo nie trafiłam, czytając kilogramy książek 😀
Alpaca – sprawdzę to! Dzięki za trop!