_MG_0335

Zaczęło się niewinnie. Od sprzątania szuflady pełnej „przydasi”. Chwilę później ze zdziwieniem zorientowałam się, że jestem jak Alicja, po zjedzeniu kawałka grzyba. Albo jakbym buszowała po pokoju kogoś martwego.

Jak to jest, że pierwszego przepoczwarzania się wypatrujemy tak łapczywie? Jako dziewczynki koniecznie chcemy być dorosłe. I ja w sumie nie narzekam. Wszyscy straszyli mnie, że jak będę dorosła „to zobaczę”. Zobaczę, że życie jest trudne, zobaczę co to obowiązki, odpowiedzialność i tak dalej. Ale dla mnie okazało się to o wiele łatwiejsze, niż niemoc decydowania o sobie, której doświadczałam, będąc dzieckiem. Zawsze wciśniętą w czyjś grafik, pomysł na dzień, na obiad, na spędzanie czasu czy edukację. Teraz jest lepiej. Nie ma co roztrząsać. Nigdy nie zastanawiałam się, czy tęsknię za tą małą. Dziecko zamienia się w dorosłego. Wiadomo.

Ostatnio więcej przebywam z dziećmi. Niektóre są już starsze. To nie słodkie i pucołowate kilkulatki, ale uczniaki, które mają sporo własnego charakteru i zainteresowań. Właściwie nie pamiętam czasu kiedy miałam pomiędzy 10 a 15 lat. Byłam dziwną istotą o brzydkiej buzi i za długich nogach. Nic do siebie nie pasowało. Moje ciało powoli zmieniało się z dziecięcego w kobiece, ale moja głowa i serce były jeszcze takie koszmarnie naiwne. Ani w głowie mi było picie pierwszych piw czy ukradkowe papierosy. Byłam dość zamknięta we własnym świecie, obsesyjnie pisałam pamiętniki i opowiadania, zbierałam jakieś kamyczki, pióra, chuj wie, co szczerze mówiąc, czytałam poezję i gapiłam się w niebo. Zdziwiło mnie odkrycie, że choć przepadam za kilkuletnią sobą, szanuję i empatyzuję z nastoletnią, o tyle tamten fragment wyblakł. W ogóle nie pamiętam tej dziewczyny. Nic do niej nie czuję. Nie, bo siebie nie akceptuję, po prostu przeszła bez echa. Oderwana od kobiecości, już nie dziecinna. Kompletnie żadna. Odkrycie, że w ogóle istniałam kiedyś w takiej formie, mnie zaskoczyło.

W tym roku kończę 30 lat. Kiedyś to by była okazja do przemyśleń, postanowień i ciśnień. Dziś po prostu ładna okrągła liczba. Tyle. Oczywiście nadal kocham swoje urodziny i zamierzam je świętować. Z pewnością jestem już kimś innym niż ta młoda buńczuczna i mocno zaburzona laska, która wprowadzała się do Krakowa. A jednak w mojej głowie to jedna magma wydarzeń. Dalej nie mogę uwierzyć, że jestem kobietą. Myślę o sobie: dziewczyna. Widzę ciągłość i kontynuację, ale to nieprawda. Dziś zobaczyłam zmarszczki na czole mojej najlepszej przyjaciółki. Zaskoczyły mnie. Przecież nie mamy zmarszczek! I nie chodzi wcale o starzenie się. Po prostu ta dekada jakoś tak niepostrzeżenie przemieniła. Nasze życia są już całkiem inne, związki, w których wtedy byłyśmy to już nie nasze związki, a domy, które miałyśmy… czy zbudujemy jeszcze z kimś dom? W takim sensie jak ten pierwszy, pierwotny, z pierwszą miłością taką na serio? Obie zadajemy sobie to pytanie. Może pierwszy dom jest jak pierwsze zakochanie, tylko nikt nam o tym nie powiedział. No bo kto? Moi rodzice mieli jeden dom w sensie „stada” a po rozwodzie, mimo że są w związkach, dalej asekurują się i manewrują tak, żeby nowego już nie stwarzać. Trochę tak. Ale jednak nie. Bo co jak nowy partner będzie wkurwiająco odkładał łyżeczkę? Mogliby tego nie znieść.

Oglądam te przydasie nie ze wzruszeniem nawet. Ze zdziwieniem. Te jakieś plastikowe gówniane torebki. Paskudne chińskie badziewie, które dostałam za friko w pierwszej pracy. Nie miałam wtedy żadnych pieniędzy i choć od tamtego czasu wielokrotnie zmieniłam mieszkanie, tych rzeczy nie umiałam się pozbyć. Żyłam wtedy perspektywą braku i wszystkie te darmowe szmaty były dla mnie na wagę złota. Dziś irytuję się na myśl o pracy „za sample”. Nie zjem tych szmat, nie chcę ich. Jestem gdzieś indziej i myślę inaczej. Ale tamta 22-letnia ja, taka spłukana, taka wdzięczna za te firmowe multisporty, wyjazdy po 3 latach na 2 dni do Londynu. Mój Boże.

Odkąd pracuję z domu, to będzie ledwie od listopada, praktycznie się nie maluję. A zawsze się malowałam. Kiedyś koniecznie paznokcie i kreska na oku. Potem mniej. No ale brwi i rzęsy to niemal zawsze. Dziś jak nakładam coś kolorowego na twarz, czuję się, jakbym szła na karnawał. Jakbym groteskowo udawała kogoś, kim nie jestem. Obojętnie przeglądam kolejne rozświetlacze, cienie, szminki, lakiery do paznokci. A naprawdę często robię porządki. Po prostu myślałam, że to ciągle ja, że to moje, że to mi się przyda. I nagle orientuję się, że nie. Że tej osoby już nie ma, a ja nawet tego nie zauważyłam. Jakbym weszła do pokoju kogoś, kogo nie znam.

Brakuje mi pracy w branży mody. Nie, żebym chciała, kwitnąc przed komputerem i wklepywać rozmiar guzików w system. Ale brakuje mi myślenia. Z zainteresowaniem przyglądam się dwudziestokilkulatkom zapożyczających elementy z lat 90. Jestem ciekawa czy są świadome, co konkretnie cytują. Z czułością patrzę na ich chujowo zrobione pazury, które mają być Stiletto, ale są raczej Nosferatu i myślę, jak kiedyś chodziłyśmy z S. na zajęcia w smokey eye i wydawało nam się, chyba że jesteśmy szykowne? Myślę dużo o tym, co ludzie komunikują swoimi modowymi wyborami. Z przyzwyczajenia (jestem dziewczyną, pamiętasz?) noszę koszulki z nadrukami w czaszki i oglądam się za sukienkami, które jak je kupię, czuję się w nich jak idiotka. Nie, bo nie przystoi. Nie, bo moje nogi wyglądają nagle słabo. Wszystko jest ok. Tylko ja ciągle żyję, myśląc, że mam 19 lat i Toxic Candy, że coś pin-upowego w groszki i nawet z falbanką będzie spoko. A potem nagle rozumiem, że to już nie moje. Że się pomyliłam. Że to 10 lat później i że to, co znam i oswoiłam, gdzieś się rozpłynęło. Nie wiem kiedy.

Myślę o tych wszystkich pierwszych razach. Myślę o tych wylinkach, które zostawiłam po drodze. I myślę o wspomnieniach. Wspomnienia są takie głupie, wiesz? Doświadczasz czegoś podniosłego albo ślicznego jak z tumblr, a potem i tak tego nie pamiętasz. Serio. Ostatnio do mojego życia wrócił P. z którym spędziłam 6 lat. Kłóciliśmy się nad zupą czy byłam na pogrzebie jego babci. Ja jestem pewna, że byłam, wiem, gdzie stałam i co miałam na sobie (głównie, bo sukienka pożyczona z firmy, miała wycięty skrawek materiału centralnie na dupie, a ja zorientowałam się dopiero po pogrzebie). P. twierdzi, że był sam, a jak wrócił, puszczałam mu na złość smutne piosenki. Zaczęliśmy konfrontować nasze wspomnienia. To był nasz związek, ale nie wiem gdzieśmy wtedy byli. Każde z nas pamięta rzeczy, które totalnie nie istnieją w świadomości drugiej osoby. Z S. najlepiej wspominamy, jak wracałyśmy cholernie zmarznięte z hurtowni tkanin, a nad Krakowem był piękny, krwawy zachód słońca, zwiastujący jeszcze większy mróz. Ponad dekada przyjaźni, setki przepłakanych rzeczy, świętowanych sukcesów, a ja pamiętam to. I może jeszcze jak miałyśmy ciężki czas i obsypywałyśmy brokatem Davida Beckhama u mnie w kuchni oraz Kaktusa Andrzeja (S. oponowała, bo kaktus oddycha skórą i nie chce na niej brokatu). Z całych wakacji zeszłego romansu pamiętam głównie, jak mówiłam sobie „jestem tu ostatni raz” i jeszcze jak zrobiliśmy, krótką przerwę w przejażdżce, bo on chciał zapalić papierosa. To chyba były Marlboro. Możliwe, że czerwone? Nie pamiętam. Patrzyliśmy na fontanny. Słoneczny dzień, dzieci turlające się z górki, drący się rodzice. Totalnie nic wyjątkowego. Pamiętam to najlepiej z całych wakacji. Nie wiem czemu. Wiem, że to już zostanie ze mną na zawsze.

A teraz nagle te pytania. Takie kobiece. Czy to dziwne, że nie mam instynktu macierzyńskiego, chociaż lubię dzieci? Czy jeśli nigdy nie będę ich mieć, będę żałować? Czy moje ciało, stworzone do tego, żeby dać życie, nie będzie trochę zmarnowane, jeśli nigdy tego nie doświadczy? Czy to nie jest marnotrawienie potencjału? I dlaczego moje koleżanki, które nie chcą być matkami, zadają sobie to pytanie? Czemu żaden kolega nie myśli tymi kategoriami? Co czuje mój ojciec, który mnie ma, ale jestem tak daleko, jakby mnie nie było? Co myśli o tej 12-letniej mnie? Tej od kamieni i piór? Czy ją lubił? Czy ją pamięta? Rodzicom wydaje się, że są tacy strasznie ważni dla swoich dzieci. To prawda i nieprawda. Jak jesteś dzieckiem, jesteś tylko tu i teraz. Zapominasz się. Zatracasz. Niezbyt przeżywasz sprawy związane z rodzicami. Dopiero potem wracają wspomnienia. Właśnie te bzdury. Że matka kupowała zawsze świeże kwiaty. Że babcia wygładzała niewidzialne zmarszczki obrusu. Że tata był z Ciebie dumny. Dopiero potem idziesz na terapię, bo „moja matka mnie ukształtowała” i nagle okazuje się, że wszystko było tak koszmarnie ważne. A potem, machasz na to ręką. Dajesz matce i ojcu spokój i po prostu żyjesz.

Czy ktoś poza mną kojarzy te wszystkie dziewczyny, którymi byłam, a już nie jestem? I skoro nie noszę ich w sobie, byłam nimi, a ich nie ma, to gdzie są? Czy jest gdzieś jakiś cmentarz dziewczyńskich wcieleń? I czy mogłabym, proszę ostatnie z nich mieć na wzór Danusi Szaflarskiej? Bo chyba bym chciała.

...

23 komentarze

  1. Właśnie takich, babskich – kobiecych – dziwczynskich przemyśleń potrzeba. Żeby wiedzieć że się nie jest samemu w swojej skórze 🙂

  2. Bardzo dobry tekst blum, ostanio mam podobne przemyślenia. A cmentarz dziewczyńskich wcieleń to juz naprawdę bardzo do mnie przemawia 🙂
    Kat

  3. Twój Tata za Tobą tęskni ale szanuje Twój wybór wyprowadzki na drugi koniec Polski. Nigdy Ci tego nie powie ale tak jest. Wiem, że mój tak ma:) To chyba Twój najlepszy tekst. 7 maja skończyłam 30 lat, też często myślę o tym jak było kiedyś, jak jest teraz i jak będzie dalej. I wiesz co? Boję się..ale skoro przeżyłam te 30 lat to chyba dam radę dalej:)

  4. Ja mam 41 lat, ale mentalnie zatrzymałam się gdzieś wcześniej i ten Twój tekst jest mi bardzo bliski. Nie wiem, gdzie są te dziewczyny, którymi byłam, z niektórymi nie chciałabym mieć nic do czynienia… ale wciąż szukam tej wersji ostatecznej i mi nie wychodzi.

  5. Blum

    K – nie ma wersji ostatecznej. Jest chyba tylko wersja, na której zatrzyma się nasz licznik. Ale ani będzie ona najważniejszą, ani ostateczną 🙂 Taki jest mój punkt widzenia.

  6. Basia k.

    Zgadzam się z poprzedniczką, wg mnie najlepszy tekst jaki u Ciebie czytałam.
    Tak mocno uniwersalny, tak bardzo o każdej z nas.
    Wielkie brawa, wracam na górę przeczytać jeszcze raz.

  7. Zaczęłam Cie czytać w czasach Toxic Candy 🙂 i może nie zawsze byłam na bieżąco, ale zawsze wracam, I z boku widze jak się zmieniasz. Nie raz zmieniałam się z Tobą. Ogromny sentyment. Nadal mam tamte koszulki 🙂 Pozdrawiam! :))

  8. Agnieszka

    I pomyśleć, że kiedyś uważałam – z zapałem cytując zaczytaną mądrość – że ludzie się nie zmieniają 😉
    Bardziej skłonne do zauważania zmian jesteśmy wtedy, gdy są to zmiany wymagające jakiegoś wysiłku, takie wywrócenie życia. Myślę, że dużo zmienia wyprowadzenie się z domu rodzinnego i nieważne, w jakim wieku to robimy. Ważne z kim, chyba.
    Takie zmiany jak te, o których piszesz następują niezauważalnie. Moim zdaniem to dobrze, bo to znaczy, że żyjesz tu i teraz i za mocno nie patrzysz sobie przez ramię.

  9. Najpiękniejsze i najprawdziwsze. Dziękuję.

  10. Podoba mi się kawałek o tym czy pamiętam siebie z poszczególnych etapów mojego życia. Czy pamiętam siebie jak miałam 10-12 lat 🙂

  11. Gulasz wspomnień. Czasem wpadam na Twoją szczecińską mogiłkę z bukietem konwalii ?

  12. Cmentarz dziewczyńskich wcieleń. Ładne. Ja nie wiem, a może one reinkarnują, że każda kolejna jest coraz lepszą wersją siebie, że bez tych wcześniejszych nie byłoby tej, która jest teraz, że bez tej, która jest teraz nie będzie kolejnej i następnej? Noszę je wszystkie w sobie, tę dziewczynkę, która wpadła twarzą w śnieg i płacze, tę dorastającą dziewczynę, która siedzi z przyjaciółką na cmentarzu i przejmuje się, że nie poszło jej na teście gimnazjalnym, tę nastolatkę, która płacze w poduszkę z żalu, że rodzice znowu na siebie krzyczą, tę młodą kobietę, którą rozczarowała dorosłość i tę, którą się staję obecnie, która odkrywa siebie, próbuje zrozumieć, staje się silna i chyba… No właśnie. I która wreszcie siebie polubiła, wraz ze wszelkimi wcześniejszymi wcieleniami. Wzrusza mnie zawsze to, że wszystko już było, że dzielimy te same doświadczenia, że siebie rozumiemy. To takie odwieczne.

  13. Bardzo ważny artykuł.Dużo cennych przemyśleń z którymi i ja się zmagam.Sama w tym roku koncze 30 lat.Nigdy dzieci nie chciałam mieć.Od prawie dwóch lat mam synka.Ciężko to ogarnąć ale nie mogę bez niego żyć.Dużo się zmienia jak dziecko się pojawia.Nawet jeżeli tego się nie planowało to ta milość zaraża i uzależnia.Dziękuje za Twoje słowa.Nie tylko moja głowa się zmienia. 🙂

  14. Wcięło mnie równo. Po tej lekturze czuję się jak po wyjściu z kina czasem, kiedy nie wiesz co powiedzieć, ani co ze sobą zrobić, a już najgorzej jak jesteś z kimś, a chcesz być tak bardzo sama i taplać się w tym, co żeś ujrzała. Dlatego nic już do dodania nie mam, ale tak sobie myślę, że to miłe wiedzieć, że nasze słowa mają taką moc oddziaływania, więc…wiedz (: Pozdrawiam Cię najserdeczniej.

  15. J.E.T.Korel

    Jestem zauroczony Twoim wpisem i nie zgodzę się, że jest on tylko kobiecy- co to to nie, wypraszam sobie!- jest ponadczasowy i każdy odnajdzie w nim kawałek siebie. Tak samo jak każdy przemija, każdy się zmienia i niektórzy, jak Ty, potrafią się nad tym z zadumą pochylić. Zmiany są wytyczną rozwoju, jednak czasem faktycznie towarzyszy temu dziwne uczucie, że jeszcze nie tak dawno było zupełnie inaczej.

  16. Blum

    Emilian, bardzo dziękuję za te słowa.

  17. Za 6 mcy skończę 35 lat. WoW. Trochę mnie to jednak zaskakuje. Tyloma dziewczynami już nie jestem. patrzę sobie w oczy w lustrze i jeszcze chwilami nie rozpoznaję tej , którą się staje. Dużo się zmienia,,nie żona, nie matka, nie 20+, nie hipsterka i nie klientka luxusowego spa. Niełatwo znaleźć dla siebie miejsce w sieci, gdzie czytanie blogowego wpisu przyniesie tyle żywych uczuć. Dziś czytanie Ciebie przyniosło. Dziękuję 🙂

  18. Pingback: Majowe znaleziska z sieci - ekopozytywna

Leave a Reply

.