zły dzień blimsien
fot. Agnieszka Wanat

We wszystkich wywiadach czy panelach, w których opowiadam o osiędbaniu, jest jedno pytanie, którego szczerze nienawidzę. Wiem, że ono padnie. To nieuchronne. Powinnam mieć przygotowany elevator pitch. I nawet mam, ale to nie załatwia sprawy.

Czym dla ciebie jest to osiędbanie? – pytają mnie uprzejmie. Holistycznym dbaniem o swój szeroko pojmowany dobrostan – odpowiadam.

Aha. A czy możesz nam powiedzieć, jak ty to robisz? Jak dbasz o siebie? No wiesz… jakieś przykłady?

I ja wtedy zielenieję, nienawidzę tego i zastanawiam się, co powiedzieć, żeby jedna Sylwia z drugą Chutnik za chwilę nie napisały, że modna Warsiawa, że kto ma na to czas. Wiecie na te adaptogeny, skakanie nad ogniskiem, wgapianie się w rozgwieżdżone niebo i mindfullness o poranku. No kto? KTO? Pytają rozwścieczone kobiety. Kobiety z potarganymi włosami. Kobiety z butem uwalanym psim gówienkiem. Kobiety z małym ssakiem przylepionym do nogi i rozdarym „maaaaamaaaaa”. Kobiety z PMSem i niższą niż koledzy pensją. I ja je nawet rozumiem.

Dziś mam zły dzień. Pewnie każda z Was ma czasem taki dzień. Zaczyna się dobrze. Wypoczęta wyskakujesz z łóżka, śpiewasz pod prysznicem. Poranek pachnie kawą z kardamonem, a przez niebo przebijają się promienie słońca. Najlepiej! A potem niepostrzeżenie, coś idzie nie tak. W robocie napięcie aż do bólu podciągniętych po same uszy ramion. Pogoda się popsuła, a ciśnienie atmosferyczne wywołało migrenę. Ludzie jeżdżą jak palanci. Albo nie – ludzie śmierdzą w zbiorkomie. Nieważne co robią – wkurzają cię na maksa, a zazwyczaj jesteś empatyczną duszą. Teraz jednak chcesz wyć jak dziecko, któremu matka nie chce kupić drożdżówki. Ciało boli. Szew na spodniach się przekręca. Skarpetka spada z pięty. Boli brzuch. Nadciąga okres. Właściwie nic takiego się nie wydarzyło, po prostu kaskada trywialnych upierdliwości i tylko jakiś niekorzysny biometr podnosi wrażliwość i mamy to – ZŁY DZIEŃ.

Kiedy to piszę, czuję, że wykorzystałam arsenał pocisków zmieniających zło w dobro, a moja psica, żeby postawić kropkę nad i – puściła mi pawia tuż pod nogi, zaraz obok fotela skąd do Was piszę (a naprawdę myślałam, że gorzej być nie może).

Kiedy przychodzi zły dzień, trzeba przeczekać. Żadnych gwałtownych ruchów! Nie robić jogi, nie cisnąć na lekcje angielskiego. Nie trzeba nawet głęboko oddychać ani pozostawać w kontakcie ze swoimi emocjami (to jak karmienie Smoka Wawelskiego gulaszem z baranków i dziewic). Można pić dużo wody albo uspokajające ziółka. Można wziąć kąpiel. Można się umalować, bo jak wiadomo, umalunek twarzy powoduje, że pomiędzy umalowaną a światem zawisa jakaś ochronna woalka. Można próbować to wytańczyć (choć u mnie tańczenie działa na małpią radochę i potężną złość, ale nigdy na zły dzień). Można sobie popłakać.

Bywa i tak, że wszystko powyższe zawodzi. Czasem jest wręcz niewskazane – jak memłanie językiem w dziurze po świeżo wyrwanym zębie. Namawiam, by zachować spokój i w miarę możliwości ograniczyć ruchy. Zamówić jedzenie w knajpie albo skonsumować pierogi z Żabki. Obejrzeć Netflixa albo poczytać wciągającą książkę. Obchodzić się ze sobą jak z jajkiem. Co w pewnych wypadkach będzie oznaczało – obchodzić siebie dookoła jak zgniłe jajo. Unikać rozgrzebywania tego płaczliwego stanu, kiedy zły dzień wydaje się być złym życiem (należy natychmiast wziąć rozwód, rzucić pracę, oddać do adopcji zwierzęta domowe, kwiaty oraz dzieci). A przede wszystkim – nie mówić do siebie brzydko! Nie narzekać na bycie słabeuszem. Nie mieć wyrzutów sumienia, że nie wyrabia się normy. Wykreślić fomo z wewnętrznego słownika. Zwolnić w wyścigu po wszystkie medale świata. Aż w końcu iść spać.

Więc kiedy pytają mnie, czym dla mnie jest osiędbanie i oczekują czegoś spektakularnego, medialnego i w dodatku uniwersalnego, mam ochotę niejednokrotnie odpowiedzieć tak:

Wie pani co? No to zależy… w dni takie jak dziś, osiędbanie dość dobrze definiuje Wiktor Osiatyński – należy spojrzeć w lustro, zrobić przedziałek na głowie i się od siebie odpierdolić.


Hej, nawet w tak niefajne dni jak ten, jestem niezmiernie wdzięczna, że tu jesteś ♥ Jeśli chcesz dorzucić się do skarbonki Blimsien, kliknij w poniższy baner. Dzięki wpłatom na Patronite mam więcej czasu na publikowanie wartościowych treści, a część z nich produkuję tylko dla Ciebie (podcasty, zamknięta grupa na Facebooku, osobiste wpisy i comiesięczne listy).

baner

...

9 komentarzy

  1. A mnie się podobało. Dzięki i dobrego następnego dnia

  2. Karolina

    Akurat mam ten dzień! Normalnie próbuję cisnąć zdrową dietę, ale dziś zamówiłam frytki z serem, wyciszyłam telefon i zaległam na kanapie. I ucieszyłam się z Twojego nowego tekstu, ale jednocześnie łączę się w bólu i współczuję, że u Ciebie też jeden z tych kiepskich dni

  3. Dianka Kralka

    Dzięki za ten tekst. W punkt <3

  4. Bardzo fajnie napisane. Ale zrób coś proszę z tym, żeby można było komentować z telefonu (przycisk „opublikuj komentarz” wychodzi poza widok ekranu), bo można kurwicy dostać 🙂

  5. Jak mi to było dziś potrzebne, żeby to przeczytać. W takich momentach złego dnia wszystko jakoś idzie w zapomnienie (lata terapii) i potrzeba czasami takiego głosu z zewnątrz który da Ci przyzwolenie żeby na chwile wysiąść z tej karuzeli parcia do przodu i obwiniania się za to, że nie dajesz rady.

    Dziękuje Ci!

  6. Blum

    Całe lata mi zajęło przyswojenie prostej prawdy, że zły dzień nie oznacza złego życia!

Leave a Reply

.