Potrafię kisić, potrafię upiec chleb, potrafię ugotować coś z niczego albo coś wykwintnego. Umiem dobierać kolory, pielęgnować rośliny i sprawiać, że wnętrze staje się przytulne. Jestem królową kreowania domowej atmosfery. Jeśli przychodzi jednak do sprzątania mam dwie lewe ręce. Tak. Jestem chujową panią domu w tym jednym aspekcie.
Przyglądam się różnym wielorazowym gadżetom w duchu zero waste, które mają pomóc nam nie kupować wody w plastiku. Jeśli jednak czytałaś mój wpis o rozsądnym zero waste, wiesz, że ciężko mnie namówić na coś, czego nie potrzebuję.
Kiedy minimalizm owładnął przeżartych konsumpcjonizmem ludzi, wpadłam w pułapkę wymieniania starych i brzydkich rzeczy na nowe, jakościowe, porządne. Nigdy nie robiłam tego bezmyślnie, ale trend, który w założeniu miał mnie uwolnić od myślenia o rzeczach, generował niezdrowe obsesje (czego jeszcze się pozbyć) i jeszcze większą konsumpcję (wymienić pstrokate na monochromatyczne, uspójnić, wymienić bla, bla, bla). Nigdy nie chciałam złapać się w te same sidła, tym razem pod flagą zero waste. Dlatego podchodziłam do tematu jak pies do jeża.
Kraków. Miasto, w którym mieszkałam dziesięć lat i którego nie lubiłam. Dziwne miasto. Dla mnie jak przeszczepiona ręka, nie w moim rytmie, ciągle coś nie tak. Za wolne, za przykurzone, za skostniałe. Z dzisiejszej perspektywy: artystyczne, wyluzowane, małe, przyjazne pieszym, blisko gór, z magicznymi zakątkami. Cieszę się jak diabli, że się wyprowadziłam, bo ja i Kraków nie byliśmy dla siebie. Wiem to od pierwszego miesiąca w Warszawie. Są jednak miejscaw Krakowie, za którymi tęsknię. Wiele z nich znika, przekształca się, psuje, zmienia. Jeśli jednak mogę podpowiedzieć, na mojej mapie Krakowa znajdziecie:
Ręcznie robiony płyn do płukania tkanin to dobry pierwszy krok na drodze do zamiany klasycznych detergentów, na takie bardziej eko. Nie potrzeba żadnych wyszukanych składników, jest skuteczny, śmiesznie tani i bardzo prosty do przygotowania.
A gdyby tak samodzielnie robić środki do sprzątania domu? Gdyby faktycznie mogło to być tanie, lesswaste i w dodatku skuteczne oraz bardziej przyjazne dla środowiska?
Kiedy czytałam książkę Uczeń Architekta, dotarło do mnie, że dziś przeciętny Kowalski jest bogatszy niż dawniej najbogatszy nawet sułtan.Oczywiście, nie mamy skarbca pełnego złota, nie mamy klejnotów, własnego zoo i haremu. Jednak technologia dała nam rzeczy, o których sułtan mógłby sobie pomarzyć, gdyby miał na tyle bujną wyobraźnię rzecz jasna.
Pytasz mnie, dlaczego nie piszę o rzeczach ważnych, takich ważnych prawdziwie, ciężkich gatunkowo i soczystych. Po co nam wełniane swetry z drugiej ręki, po co równoważenie dosz, po co świeczki na sojowym wosku, po co to wszystko? Głupoty. Nic nieznaczące głupoty.
Latem moja mieszana skóra wariuje. Pory zapychają się błyskawicznie, czoło pokrywa drobna kaszka, pod wpływem słońca naskórek się pogrubia, a policzki są czerwone. Moja skóra sama już nie wie, czy jest przetłuszczająca się, odwodniona, gruba czy łuszcząca się i cieniutka. I tak jak ja czekam z utęsknieniem na lato, tak moja twarz przebierałaby nogami (gdyby miała nogi) na myśl o jesieni. Dziś chcę Wam pokazać krem — cud, który okazał się remedium na moje skórne problemy i hitem jeśli chodzi o naturalną pielęgnację.
Targi kosmetyczne to idealna okazja, żeby ogarnąć kosmetyczne nowości, często również, żeby osobiście poznać twórców danej marki i wypytać o szczegóły. Sklepy internetowe mają bogatą ofertę, ale pomacać, powąchać i dostać próbkę, to już całkiem inny temat, prawda? O zeszłej edycji tych targów pisałam TU. Co może zainteresować Cię tym razem?